Nagłówki finansowych serwisów informacyjnych w USA przeszły w ostatnich tygodniach wyraźną ewolucję. Podczas gdy jeszcze niedawno na ustach wszystkich był kryzys subprime i straty instytucji finansowych, to teraz tematy te są w cieniu. Co je przysłania? Drożejąca ropa naftowa. Chciałoby się powiedzieć, że rynek wraca do normy - gdyby cofnąć się o rok, to nagłówki te wyglądałyby podobnie (różnicą jest jedynie poziom cen ropy). Trudno oprzeć się wrażeniu, że ten szum informacyjny wręcz uniemożliwia podejmowanie trafnych decyzji. Rzut oka na dane historyczne szybko przekreśla proste zależności w rodzaju "drożejąca ropa wywołuje spadek S&P 500, i odwrotnie". Owszem, kiedy ropa staniała o jedną trzecią między sierpniem 2006 r. i styczniem 2007 r., kursy akcji rosły jak na drożdżach - S&P 500 zyskał ponad 10 proc. Tyle tylko, że indeks urósł mniej więcej o tyle samo również między marcem i lipcem 2007 r., czyli w okresie, gdy ceny ropy mocno szły w górę, chociaż już i tak były na wysokim poziomie (jak na standardy z tamtych czasów). Gdyby więc ktoś teraz sprzedawał akcje, będąc przeświadczonym o destrukcyjnym wpływie cen surowców energetycznych, działanie to miałoby niewielkie potwierdzenie w prawidło-

wościach z przeszłości.

Podobne wrażenie odnieść można, przyglądając się z obecnej perspektywy doniesieniom ekonomicznym z ostatnich miesięcy. Warto zwrócić uwagę przede wszystkim na to, że na plusie są wszyscy ci inwestorzy, którzy kupowali akcje w momencie, gdy panika sięgała zenitu, a informacje o "trupach wypadających z szaf" instytucji finansowych i załamaniu zaufania na rynku kredytowym tworzyły atmosferę katastrofy.

Wniosek jest prosty. Jeśli w kolejnych tygodniach S&P 500 zdoła powrócić ponad poziom rocznej średniej kroczącej (która jest dobrym wyznacznikiem długoterminowej koniunktury na parkiecie), to trudno będzie dyskutować z rynkiem za pomocą argumentów w rodzaju drożejącej ropy.