Ta nisza w cyfrowej gospodarce wywołuje jednak, podobnie jak np. rozwój serwisu Uber, potężny opór wśród grup interesu, które mogą stracić na jej istnieniu – wśród oficjalnych buddyjskich świątyń. Czemu się sprzeciwiają takiej formie pracy religijnej? Kapłani oferujący swoje usługi na Amazonie biorą za nie pieniądze. Opłaty, które pobierają, są jednak dosyć niskie i przewidywalne. Tymczasem świątynie pobierają od wiernych opłaty „co łaska". Są one uznaniowe i niektórzy wierni mogą za nie przepłacać. – Świątynia sprzeda ci za 100 jenów świece warte 10 jenów. Ona chroni swoje interesy – twierdzi Junku Soko, buddyjski kapłan do wynajęcia. Świątynie obawiają się również, że działalność mnichów oferujących usługi religijne za stałą opłatą może doprowadzić do tego, że stracą ulgi podatkowe. Rząd może zakwestionować ich zasadność, dlatego że internetowi mnisi nie pobierają opłat „co łaska", tylko stałe stawki.
Popyt na usługi kapłanów do wynajęcia jest dosyć duży. Sami duchowni wskazują, że w ten sposób mają lepszą okazję do przybliżenia do religii buddyjskiej osób, które się od niej z różnych powodów oddaliły. Internet wspaniale uzupełnia się w tym przypadku z tradycją i ułatwia kontakt. Obosan-bin, czyli kapłani do wynajęcia, to pomysł internetowego start-upu Minrevi. Zanim w zeszłym roku podpisał on umowę z Amazonem, oferował na swojej stronie internetowej usługi 400 mnichów. Spółka zachowuje dla siebie 30 proc. opłat za posługę religijną, a resztę przekazuje kapłanom. Liczba rezerwacji rytuałów rośnie, choć japońskie społeczeństwo odchodzi od religii. Około 70 proc. Japończyków nie jest religijnych, choć czasem uczestniczy w rytuałach i świętach.