Francuzi mają już pewność, że nie wybrali Marine Le Pen na prezydenta. Za kilka tygodni mogą jednak zacząć się zastanawiać, kogo tak właściwie wynieśli na najwyższy urząd w państwie. Kim bowiem jest tak naprawdę Emmanuel Macron i jaki program chce wdrożyć? Odpowiedź na to pytanie może być trudniejsza, niż francuskim wyborcom się wydawało. Macron został wykreowany przez swoich ekspertów od PR jako kandydat „spoza układu", choć wywodzi się on z samego centrum francuskiego establishmentu. Kandydował jako polityk centrolewicy, ale wśród jego obietnic wyborczych można było znaleźć propozycje liberalne (odpowiednio rozwodnione) i odwołujące się do francuskiego... szowinizmu. Przedstawiał się jako wielki wyznawca idei europejskich, a jednocześnie krytykował inne kraje. Ile w tym przedwyborczej demagogii, a ile autentycznych poglądów?
Nieśmiały liberalizm
Program wyborczy Emmanuela Macrona wygląda na pierwszy rzut oka dość liberalnie. Obiecywał on obniżkę głównej stawki CIT z 33 proc. do 25 proc. i poluzowanie ciężarów podatkowych dla bogatych. Ma zostać zreformowane również prawo pracy. Przedsiębiorcom ma być łatwiej zawierać porozumienia płacowe ze związkami zawodowymi na poziomie całej firmy, a nawet na poziomie całej branży. Ma to nieco upodobnić Francję do Niemiec po reformach Hartz IV. Gdy Macron był w latach 2014–2016 ministrem gospodarki w socjalistycznym rządzie, przyczynił się już do lekkiej liberalizacji francuskiego prawa pracy. Był autorem kontrowersyjnego „Prawa Macrona", jednej z dwóch ustaw dotyczących rynku pracy przyjętych mimo sprzeciwu parlamentu, za pomocą konstytucyjnych sztuczek. Tamta reforma, choć dosyć słaba w porównaniu choćby z rozwiązaniami przyjętymi w Hiszpanii czy w Niemczech, wywołała ogromne protesty społeczne w zeszłym roku. Francuzi chyba już jednak o tej sprawie zapomnieli, bo obietnice dalej idących reform w programie Macrona jakoś im nie przeszkadzały.
Oficjele z francuskiej branży finansowej namawiają kolegów z londyńskiego City do przenoszenia etatów do Paryża, snując wizję liberalnej gospodarczo i przyjaznej finansistom Francji rządzonej przez Macrona, byłego bankiera inwestycyjnego od Rothschilda. Macron jest jednak daleki od thatcherystowskich ciągotek. Zapowiadał, że pozostawi wiek emerytalny na poziomie 62 lat. We Francji ma również nadal obowiązywać 35-godzinny tydzień pracy, ale dzięki zmianie regulacji dotyczących nadgodzin będzie łatwiej go obejść. Owszem, sektor publiczny ma się zmniejszyć, ale tylko z 55 proc. PKB do 52 proc. PKB. Rewolucji więc raczej nie będzie. Macron nieco ulży pracodawcom i „dociśnie" pracowników, ale tak, by zbytnio nie narazić się potężnym związkom zawodowym. Może trochę zmniejszy administrację, ale zbytnio nie naruszy obsiadającej ją kasty absolwentów prestiżowych szkół (z której się wywodzi). Wiele jego działań będzie zresztą zależało od tego, jaki będzie układ w parlamencie po czerwcowych wyborach. Na razie sondaże dają największe poparcie jego ruchowi En Marche!, mogącemu liczyć nawet na 26 proc. głosów. Kwestią otwartą jest to, czy wejdzie on w koalicję z socjalistami, czy z centroprawicą.