– Meksyk mógłby wygrać wojnę handlową z USA, ale jej nie chce, gdyż jej skutki byłyby dla nas zbyt niszczące – stwierdził Andres Manuel Lopez Obrador, prezydent Meksyku. Odnosił się on w ten sposób do porozumienia zawartego 7 czerwca pomiędzy Meksykiem a USA. Stany Zjednoczone zrezygnowały z nałożenia na cały import z Meksyku karnego 5-proc. cła, które byłoby stopniowo podnoszone do 25 proc. Meksyk zobowiązał się w zamian mocniej walczyć z nielegalną imigracją. (Do części z tych działań Meksyk zobowiązał się już kilka miesięcy wcześniej). Prezydent USA Donald Trump otrąbił sukces, ale zasugerował również, że jeśli nie będą widoczne meksykańskie wysiłki w ograniczaniu fali nielegalnej imigracji, to jego administracja może znów sięgnąć po groźbę nałożenia karnych ceł. Choć porozumienie pomiędzy Meksykiem a USA ucieszyło rynki, to inwestorzy powinni pamiętać, że jest ono kruche. Meksykański prezydent wie, jak dla Trumpa ważna jest kwestia migracyjna. Za pomocą retoryki i spektakularnych gestów pokazuje więc, że jemu też zależy na rozwiązaniu tego problemu. Obrador zapowiedział niedawno, że sprzeda swój prezydencki samolot, by przeznaczyć zyski z tej transakcji na wsparcie dla zabezpieczenia granic.
Gorzej niż w „Sicario"
Trump podczas kampanii wyborczej z 2016 r. uczynił kwestię powstrzymania fali nielegalnej imigracji za jedną ze swoich centralnych obietnic wyborczych. Mówił, że zbuduje na granicy „piękny mur, za który zapłaci Meksyk". Precyzował później, że zapłata odbędzie się w ramach renegocjowanego układu NAFTA (o wolnym handlu pomiędzy USA, Kanadą i Meksykiem). W miejsce NAFTA udało się w zeszłym roku wynegocjować nowy układ o nazwie USMCA, który czeka na ratyfikację w parlamentach narodowych, ale muru jak nie było, tak nie ma. Gdy Izba Reprezentantów była zdominowana przez republikanów, Trump nie mógł się doprosić w Kongresie funduszów na mur. Teraz, gdy rządzą tam demokraci, idzie mu z tym jeszcze gorzej. Spór o fundusze na zabezpieczenie granicy doprowadził na przełomie 2018 i 2019 r. do tzw. zamknięcia rządu, czyli kilkutygodniowego odcięcia funduszy dla części administracji federalnej. Trump prosił o 5,7 mld USD na budowę jednego odcinka muru, Kongres przyznał zaś w roku fiskalnym 2019 jedynie 1,4 mld USD na zastąpienie 55 mil starego, sypiącego się ogrodzenia granicznego nowym. Trump ogłosił więc stan wyjątkowy na granicy, by móc sięgnąć po fundusze Departamentu Obrony i zbudować za nie mały odcinek muru. Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego szacował wcześniej, że na potrzeby budowy całego muru będzie potrzebnych 25 mld USD.
Przeciwnicy polityczni Trumpa twierdzą, że sytuacja na południowej granicy nie uzasadnia ogłaszania stanu nadzwyczajnego i budowy muru. Wskazują przy tym na dane mówiące, że przez ostatnie kilkanaście lat liczba nielegalnych imigrantów złapanych przy przekraczaniu granicy mocno spadła. O ile w 2000 r. było ich 1,6 mln, o tyle w 2017 r. już tylko 400 tys. W ostatnich miesiącach liczba zatrzymań na granicy szybko jednak rosła. W maju sięgnęła 144 tys., o 32 proc. więcej niż miesiąc wcześniej, a od początku 2019 r. wyniosła 676 tys., o 99 proc. więcej niż w takim samym okresie zeszłego roku. Prognozy Princeton Policy Advisors mówią, że za cały 2019 r. może ona sięgnąć aż 1,072 mln, czyli największego poziomu od 2006 r. Mowa tutaj oczywiście o nielegalnych imigrantach, których złapano. A ilu zdołało się wymknąć Patrolowi Granicznemu? Centra imigracyjne są przepełnione, sądy są zawalone wnioskami o azyl, a tysiące imigrantów są (w majestacie zawiłego amerykańskiego prawa azylowego) wypuszczani na wolność i znikają. – Każdy, kto twierdzi, że fala nielegalnej imigracji na granicy została wymyślona, jest albo źle poinformowany, albo wprowadza Amerykanów w błąd – uważa Mark Morgan, dowódca Amerykańskiego Patrolu Granicznego w administracji Baracka Obamy.
Nielegalna imigracja z samego Meksyku stanowi problem znikomy. Przez ostatnie kilkanaście lat Meksyk stał się wielkim centrum produkcyjnym dla koncernów korzystających z układu NAFTA i sytuacja gospodarcza poprawiła się tam na tyle, że emigracja do USA mocno wyhamowała. Obecna fala nielegalnych imigrantów napływa głównie z krajów Ameryki Środkowej. Ale są też przybysze z Bliskiego Wschodu i Afryki. W USA niepokój wywołało m.in. to, że wypuszczono z ośrodków imigracyjnych grupę „czekających na azyl" obywateli Konga, których nie przebadano wcześniej pod kątem eboli (której epidemia znów szaleje w Kongu). Problem może w nadchodzących latach narastać. Z sondażu Gallupa przeprowadzonego w grudniu 2018 r. wynika, że aż 47 proc. dorosłych mieszkańców Salwadoru i 52 proc. Hondurasu chce emigrować. Oczywistym wyborem jest dla nich przedostanie się do USA przez Meksyk.
Meksykanie sami nie darzą wielką sympatią mieszkańców Ameryki Południowej. W meksykańskiej prasie pojawiały się nawet w ostatnich latach pomysły, by zbudować mur, który by tę imigrację powstrzymywał. Porozumienie zawarte przez administrację Trumpa przewiduje, że na południową granicę zostaną wysłane zwiększone siły Gwardii Narodowej. Na całą północną granicę Meksyku ma zaś zostać rozciągnięty program przewidujący odsyłanie z USA imigrantów czekających na azyl. Czy to jednak wystarczy? Sukces będzie zależał od skuteczności państwa meksykańskiego, a ta pozostawia wiele do życzenia. Meksykański magazyn „Contralinea" opublikował ostatnio mapę przygotowaną dla prezydenta Obradora, pokazującą, że kartele narkotykowe kontrolują 57,5 proc. zamieszkanego terytorium kraju, a kontrola nad 23,3 proc. jest sporna. Tylko na 19,9 proc. terytorium skala przemocy jest niska. (Dla porównania: w zeszłym roku szacowano, że talibowie kontrolują 46 proc. terytorium Afganistanu). Kartele zarabiają miliardy dolarów na szmuglu ludzi do USA i nie zrezygnują z tych pieniędzy bez walki. Jest więc całkiem spore ryzyko, że np. za kilka miesięcy Trump uzna, że rząd Meksyku niewiele robi, by powstrzymać nielegalną imigrację, i znów sięgnie po groźbę podwyżek ceł na meksykańskie produkty.