Dziurawa granica grozi nowym sporem

Konflikt handlowy może znów wybuchnąć, bo meksykańskim władzom trudno będzie powstrzymać falę nielegalnej migracji.

Publikacja: 24.06.2019 14:38

Andres Obrador, lewicowy prezydent Meksyku, chce uniknąć wojny handlowej.

Andres Obrador, lewicowy prezydent Meksyku, chce uniknąć wojny handlowej.

Foto: AFP

– Meksyk mógłby wygrać wojnę handlową z USA, ale jej nie chce, gdyż jej skutki byłyby dla nas zbyt niszczące – stwierdził Andres Manuel Lopez Obrador, prezydent Meksyku. Odnosił się on w ten sposób do porozumienia zawartego 7 czerwca pomiędzy Meksykiem a USA. Stany Zjednoczone zrezygnowały z nałożenia na cały import z Meksyku karnego 5-proc. cła, które byłoby stopniowo podnoszone do 25 proc. Meksyk zobowiązał się w zamian mocniej walczyć z nielegalną imigracją. (Do części z tych działań Meksyk zobowiązał się już kilka miesięcy wcześniej). Prezydent USA Donald Trump otrąbił sukces, ale zasugerował również, że jeśli nie będą widoczne meksykańskie wysiłki w ograniczaniu fali nielegalnej imigracji, to jego administracja może znów sięgnąć po groźbę nałożenia karnych ceł. Choć porozumienie pomiędzy Meksykiem a USA ucieszyło rynki, to inwestorzy powinni pamiętać, że jest ono kruche. Meksykański prezydent wie, jak dla Trumpa ważna jest kwestia migracyjna. Za pomocą retoryki i spektakularnych gestów pokazuje więc, że jemu też zależy na rozwiązaniu tego problemu. Obrador zapowiedział niedawno, że sprzeda swój prezydencki samolot, by przeznaczyć zyski z tej transakcji na wsparcie dla zabezpieczenia granic.

Gorzej niż w „Sicario"

Trump podczas kampanii wyborczej z 2016 r. uczynił kwestię powstrzymania fali nielegalnej imigracji za jedną ze swoich centralnych obietnic wyborczych. Mówił, że zbuduje na granicy „piękny mur, za który zapłaci Meksyk". Precyzował później, że zapłata odbędzie się w ramach renegocjowanego układu NAFTA (o wolnym handlu pomiędzy USA, Kanadą i Meksykiem). W miejsce NAFTA udało się w zeszłym roku wynegocjować nowy układ o nazwie USMCA, który czeka na ratyfikację w parlamentach narodowych, ale muru jak nie było, tak nie ma. Gdy Izba Reprezentantów była zdominowana przez republikanów, Trump nie mógł się doprosić w Kongresie funduszów na mur. Teraz, gdy rządzą tam demokraci, idzie mu z tym jeszcze gorzej. Spór o fundusze na zabezpieczenie granicy doprowadził na przełomie 2018 i 2019 r. do tzw. zamknięcia rządu, czyli kilkutygodniowego odcięcia funduszy dla części administracji federalnej. Trump prosił o 5,7 mld USD na budowę jednego odcinka muru, Kongres przyznał zaś w roku fiskalnym 2019 jedynie 1,4 mld USD na zastąpienie 55 mil starego, sypiącego się ogrodzenia granicznego nowym. Trump ogłosił więc stan wyjątkowy na granicy, by móc sięgnąć po fundusze Departamentu Obrony i zbudować za nie mały odcinek muru. Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego szacował wcześniej, że na potrzeby budowy całego muru będzie potrzebnych 25 mld USD.

Przeciwnicy polityczni Trumpa twierdzą, że sytuacja na południowej granicy nie uzasadnia ogłaszania stanu nadzwyczajnego i budowy muru. Wskazują przy tym na dane mówiące, że przez ostatnie kilkanaście lat liczba nielegalnych imigrantów złapanych przy przekraczaniu granicy mocno spadła. O ile w 2000 r. było ich 1,6 mln, o tyle w 2017 r. już tylko 400 tys. W ostatnich miesiącach liczba zatrzymań na granicy szybko jednak rosła. W maju sięgnęła 144 tys., o 32 proc. więcej niż miesiąc wcześniej, a od początku 2019 r. wyniosła 676 tys., o 99 proc. więcej niż w takim samym okresie zeszłego roku. Prognozy Princeton Policy Advisors mówią, że za cały 2019 r. może ona sięgnąć aż 1,072 mln, czyli największego poziomu od 2006 r. Mowa tutaj oczywiście o nielegalnych imigrantach, których złapano. A ilu zdołało się wymknąć Patrolowi Granicznemu? Centra imigracyjne są przepełnione, sądy są zawalone wnioskami o azyl, a tysiące imigrantów są (w majestacie zawiłego amerykańskiego prawa azylowego) wypuszczani na wolność i znikają. – Każdy, kto twierdzi, że fala nielegalnej imigracji na granicy została wymyślona, jest albo źle poinformowany, albo wprowadza Amerykanów w błąd – uważa Mark Morgan, dowódca Amerykańskiego Patrolu Granicznego w administracji Baracka Obamy.

Nielegalna imigracja z samego Meksyku stanowi problem znikomy. Przez ostatnie kilkanaście lat Meksyk stał się wielkim centrum produkcyjnym dla koncernów korzystających z układu NAFTA i sytuacja gospodarcza poprawiła się tam na tyle, że emigracja do USA mocno wyhamowała. Obecna fala nielegalnych imigrantów napływa głównie z krajów Ameryki Środkowej. Ale są też przybysze z Bliskiego Wschodu i Afryki. W USA niepokój wywołało m.in. to, że wypuszczono z ośrodków imigracyjnych grupę „czekających na azyl" obywateli Konga, których nie przebadano wcześniej pod kątem eboli (której epidemia znów szaleje w Kongu). Problem może w nadchodzących latach narastać. Z sondażu Gallupa przeprowadzonego w grudniu 2018 r. wynika, że aż 47 proc. dorosłych mieszkańców Salwadoru i 52 proc. Hondurasu chce emigrować. Oczywistym wyborem jest dla nich przedostanie się do USA przez Meksyk.

Meksykanie sami nie darzą wielką sympatią mieszkańców Ameryki Południowej. W meksykańskiej prasie pojawiały się nawet w ostatnich latach pomysły, by zbudować mur, który by tę imigrację powstrzymywał. Porozumienie zawarte przez administrację Trumpa przewiduje, że na południową granicę zostaną wysłane zwiększone siły Gwardii Narodowej. Na całą północną granicę Meksyku ma zaś zostać rozciągnięty program przewidujący odsyłanie z USA imigrantów czekających na azyl. Czy to jednak wystarczy? Sukces będzie zależał od skuteczności państwa meksykańskiego, a ta pozostawia wiele do życzenia. Meksykański magazyn „Contralinea" opublikował ostatnio mapę przygotowaną dla prezydenta Obradora, pokazującą, że kartele narkotykowe kontrolują 57,5 proc. zamieszkanego terytorium kraju, a kontrola nad 23,3 proc. jest sporna. Tylko na 19,9 proc. terytorium skala przemocy jest niska. (Dla porównania: w zeszłym roku szacowano, że talibowie kontrolują 46 proc. terytorium Afganistanu). Kartele zarabiają miliardy dolarów na szmuglu ludzi do USA i nie zrezygnują z tych pieniędzy bez walki. Jest więc całkiem spore ryzyko, że np. za kilka miesięcy Trump uzna, że rząd Meksyku niewiele robi, by powstrzymać nielegalną imigrację, i znów sięgnie po groźbę podwyżek ceł na meksykańskie produkty.

Obustronne straty

Gdyby administracja Trumpa powróciła do pomysłu z podnoszeniem ceł, to oczywiście przyniosłoby to spore szkody gospodarce Meksyku. O ile 5-proc. cła byłyby raczej mało uciążliwe, o tyle 25-proc. stanowiłyby poważny cios. – Skutki 5-proc. podwyżki ceł byłyby częściowo zrekompensowane przez osłabienie peso meksykańskiego. Jednakże przy większej podwyżce ceł peso ostro by traciło, ale nie osłabłoby do poziomu pozwalającego zrekompensować 25-proc. podwyżkę ceł. W takim przypadku bank centralny mógłby podnieść stopy procentowe, by ograniczyć załamanie waluty i powstrzymać przyspieszenie inflacji. Wskaźniki nastrojów poszłyby w dół pod wpływem wyższej presji inflacyjnej, dużej deprecjacji waluty oraz bardziej „jastrzębiej" polityki pieniężnej. To by też w sposób pośredni zaszkodziło wielu sektorom gospodarki – prognozuje Patricia Krause, analityczka Coface. Jej zdaniem Meksyk mógłby wpaść wówczas w recesję. Co prawda Międzynarodowy Fundusz Walutowy spodziewa się, że meksykański PKB wzrośnie w tym roku o 1,6 proc., a w przyszłym o 1,9 proc., ale oczywiście jego scenariusz nie przewiduje zaostrzenia wojny handlowej.

Podwyżki ceł uderzyłyby również w amerykańską gospodarkę. Przede wszystkim skutkowałyby sporymi wstrząsami w przemyśle motoryzacyjnym. Wzrósłby m.in. koszt części samochodowych importowanych z Meksyku do fabryk w USA. – Wstępna podwyżka ceł o 5 proc. prawdopodobnie nie miałaby znaczącego wpływu na gospodarkę, jeśli nie obowiązywałaby ona przez dłuższy czas. Oceniamy jednak, że 25-proc. podwyżka ceł wyhamowałaby wzrost PKB o 0,3–0,5 pkt proc., z czego niemal połowa związana byłaby z zakłóceniami w sektorze motoryzacyjnym. Spór z Chinami obejmuje większą część importu do USA i sprawia, że amerykańscy eksporterzy są narażeni na bardziej agresywny chiński odwet. Ale o wiele bliższe dwustronne relacje pomiędzy USA i Meksykiem oznaczają, że niedawne groźby Trumpa dotyczące ceł mogą być równie niszczące – uważa Andrew Hunter, ekonomista z firmy badawczej Capital Economics.

Dla Trumpa taki konflikt byłby niebezpieczny w roku wyborczym. Ale musi on również pokazać, że coś robi w kwestii walki z nielegalną imigracją i że sprowadza miejsca pracy do USA, które wcześniej przez wiele lat migrowały do Meksyku.

Gdzie Chiny tracą, tam Meksyk korzysta

GG Parkiet

Za rządów Donalda Trumpa mocno wzrósł amerykański deficyt w handlu z Meksykiem. O ile w 2016 r. wynosił on 63,3 mld USD, o tyle w 2018 r. sięgnął rekordowych 80,7 mld USD. Meksyk korzysta nie tylko na wyjątkowo długim okresie wzrostu gospodarczego w USA, ale również na amerykańsko-chińskiej wojnie handlowej. Według wyliczeń analityków banku Nomura dodatkowy eksport do USA związany z wojną handlową sięgnął 0,8 proc. PKB Meksyku. Południowy sąsiad Stanów Zjednoczonych należy więc do grona krajów, które najmocniej skorzystały na tym konflikcie. Zagraniczni inwestorzy działający w Chinach często wskazują Meksyk jako miejsce możliwego przeniesienia produkcji z ChRL. Koszty pracy są tam wciąż dosyć niskie, a na korzyść Meksyku działa bliskość rynku USA. Meksyk ma więc dużo do stracenia w ewentualnym sporze handlowym ze Stanami Zjednoczonymi.

Gospodarka światowa
Na czyje zwycięstwo stawia rynek?
Materiał Promocyjny
Pieniądze od banku za wyrobienie karty kredytowej
Gospodarka światowa
USA: inwestorzy zaczęli wątpić w swoją strategię wyborczą
Gospodarka światowa
Komu sprzyjają fortuna i sondaże na ostatniej prostej kampanii?
Gospodarka światowa
Czy hazard wykreuje prezydenta USA? Bukmacherzy lepsi niż Instytut Gallupa
Materiał Promocyjny
Sieć T-Mobile Polska nagrodzona przez użytkowników w prestiżowym rankingu
Gospodarka światowa
Warren Buffett pozbywa się akcji Apple. Miliarder gromadzi gotówkę
Gospodarka światowa
Kurs akcji pomnożony przez 70 tysięcy. Kto się tak obłowił?