„Argument” pierwszy, dla mnie najbardziej kuriozalny, odnosi się do łącznej sumy pobieranego rocznie podatku. Gdy czytam, że w ubiegłym roku ta danina „wydrenowała” kieszenie Polaków z 8,5 miliarda złotych, to zdaję sobie sprawę, że wiele osób może być przerażonych skalą opodatkowania. Odrzućmy jednak retorykę i zejdźmy na ziemię.
Tak zwany podatek Belki to zawsze te same, jedne i niezmienne, 19 proc. tego, co zarabiamy. W 2023 roku mieliśmy po prostu znaczną inflację i gdy zacznie ona spadać (wraz ze stopami i ogólnym poziomem „oprocentowania” kapitału), wpływy z tego podatku również spadną.
„Argument” drugi wiąże się z tym pierwszym – jak można opodatkowywać dochód, który w czasach inflacji realnym dochodem nie jest?! Przecież oszczędzający w takiej czy innej formie nie dostaje odsetek czy dywidend w kwocie dorównującej lub choćby przewyższającej realny spadek wartości pieniądza. Podatek tylko pogarsza jego sytuację… Mógłbym ten pseudoargument zacytować wprost, z podaniem nazwiska autora, jednak nie chcę się pastwić. Napiszę jedynie tak: czy wyobrażamy sobie sytuację, w której opodatkowaniu podlega tylko taki dochód z pracy, gdy nasze wynagrodzenie rośnie realnie, a nie utrzymuje się na nominalnym poziomie wartości przez lata? A może stawka podatku od towarów i usług VAT też powinna spadać wraz ze wzrostem inflacji? Przecież gdy ceny rosną, VAT „drenuje” nasze kieszenie z większą siłą… – zdaje się rozwijać swoje poglądy demagog-znawca.
Obok takich poglądów w ostatnich dniach przeczytałem o „naciąganiu podatników”, „podwójnym opodatkowaniu”, „karze za oszczędzanie” czy „absurdalnym opodatkowaniu”. Naprawdę takie argumenty mają padać w tej dyskusji? A może warto zastanowić się i wyjaśnić obywatelom, jak wszystkie podatki komplementarnie i we wspólnym systemie działają w cyklu ekonomicznym? Czy powinny rosnąć w okresie wzrostu cen, gdy budżet również musi zaspokajać swoje zwiększone potrzeby finansowe? I jak często w naszym życiu występuje to „podwójne” czy nawet „potrójne” opodatkowanie tego, co pierwotnie zarobiliśmy pracą i wysiłkiem swego działania? Czy naprawdę dyskusja o podatkach, nawet ta publicystyczna, musi schodzić na tak niski poziom, że trzeba tłumaczyć podstawowe kwestie?
Wystarczy tych pytań! Retorycznych. Nie róbmy z podatku Belki demona, bo i tak większość nawet nie do końca wie, o jakiego demona chodzi. Pomyślmy sobie tak: podatek to podatek, a każde odstępstwo od opodatkowania, wyłączenie czy zwolnienie, powinno być dobrze przemyślane i w miarę idealnie wkomponowane w system. Likwidując zaś bezmyślnie taką czy inną daninę, tworzymy dziurę, z której w najmniejszym stopniu skorzystają ukochane kotki, a w największym… znienawidzone myszy.