Ostatnie lata upłynęły związkom na negocjacjach dotyczących zabezpieczeń socjalnych, a władzom miast na rewitalizacji terenów pogórniczych. Ostatecznie uzgodniono, że na tzw. emeryturze pomostowej górnicy mają otrzymywać ok. 90 proc. swojej ostatniej pensji. Jednak przejście na to świadczenie wiązać się miało z rezygnacją z pracy. Młodsi – nieuprawnieni do jego otrzymywania – i pracownicy chętni do powrotu na rynek pracy mieli opcję przekwalifikowania. – Połowa z zatrudnionych w latach 90. górników (ok. 45,3 tys. osób) wybrała wcześniejszą emeryturę. Świadczenie zapewniało im zabezpieczenie wyższe, niż mogliby dostać w sektorze usług. Tych najbardziej wykwalifikowanych, tj. elektryków i mechaników, zachęcano do jak najdłuższej aktywności. Część inżynierów pracuje dziś nawet w sektorach związanych z zieloną energią – twierdzi Michael Webering, prezes Niemieckiego Stowarzyszenia Węgla Kamiennego (GVSt). Ze statystyk wynika, że ok. 28 proc. zostało przeszkolonych. Niektórzy pracują w służbach ratowniczych czy na lotnisku w Duisburgu – najdalej wysuniętego na zachód miasta Zagłębia. Dziś w konurbacji, składającej się też z Bochum, Essen i Dortmundu, mieszka ok. 5 mln osób – jedna trzecia populacji landu.
Przemysłowa przyszłość
Choć Niemcy zainwestowali dużo w rozwój zielonej energetyki, to nadal mają ogromny problem z emisją dwutlenku węgla. A Duisburg z 32 mln ton wypuszczonego w powietrze CO2 jest największym emitentem wśród niemieckich miast. Przedstawiciele sektora górniczego przekonują, że przemysłowa część kraju związana z górnictwem węgla kamiennego znacząco ścięła emisję, pozostawiając w tyle landy wydobywające węgiel brunatny (dyskusja o wyjściu z jego użycia trwa od trzech, czterech lat, ale na razie nie wyznaczono daty). Mimo to federacja będzie miała problem z dotrzymaniem międzynarodowych zobowiązań w zakresie emisji (celem na 2020 r. jest jej redukcja o 40 proc. wobec 1990 r.). Powodów jest kilka. Jeden to wciąż duża produkcja energii z węgla kamiennego i brunatnego, co widać zwłaszcza przy wyłączanych elektrowniach atomowych. Dziś węgiel kamienny niemal w całości (ok. 70 mln ton) jest importowany (przy ok. 4,8 mln ton krajowego wydobycia), głównie z USA i Australii, ale też Rosji i Kolumbii.
– Do produkcji stali wystarczyłoby około 10 mln ton rocznie. Niemcy poradziliby sobie bez węgla w energetyce – twierdzi Frank Switala, wnuk emigranta ze Śląska, który w Zagłębiu znalazł pracę jako górnik. Wspomina babcię sprawdzającą codziennie okna brudne od sadzy i unoszącego się pyłu. – Jako dziecko ciągle kasłałem. Inne dzieciaki miały astmę. Popieram transformację. Z powodów ekologicznych niedawno zmieniłem dostawcę prądu na firmę produkującą prąd wyłącznie z wiatru i wody – mówi, oprowadzając po dawnej kopalni i koksowni Zollverein w Essen (wpisanej na listę dziedzictwa UNESCO) grupę samorządowców, związkowców i przedstawicieli organizacji pozarządowych (m.in. WWF) z Polski, Bułgarii i Grecji, krajów, które wkrótce muszą przejść podobną ścieżkę. – Mamy nadprodukcję m.in. taniej energii ze słońca i wiatru. Czarne paliwo mogłoby zostać jedynie w przemyśle – przekonuje Viviane Raddatz zajmująca się polityką klimatyczną i energetyką w niemieckim WWF.
W samej Nadrenii Północnej-Westfalii produkuje się ok. 40 proc. prądu zużywanego w Niemczech, głównie z węgla. Czarne paliwo jest też potrzebne do produkcji stali. Dziś o przeszłości przypominają tylko pogórnicze hałdy, spowodowane osiadaniem terenu pęknięcia na domach (podobne do tych, z którymi borykają się mieszkańcy Śląska), a także zamknięte, lecz dobrze utrzymane fabryki na zrewitalizowanych terenach. Jak huta w Duisburgu sprzedana za jedną markę miastu przez firmę Thyssen (dziś ThyssenKruppp). – Była za mała, więc niekonkurencyjna, a dodatkowo bez dostępu do portu – jak działające do dziś dwa inne zakłady tego producenta – wyjaśnia Stephan Haas, oprowadzający po Landscape Park. Utrzymanie kompleksu kosztuje ok. 6 mln euro, z czego tylko jedna trzecia to wpływy własne m.in. z organizacji wydarzeń kulturalnych i sportowych. Kolejna pochodzi z budżetu federalnego, a resztę dokłada ratusz. Zapewne się opłaca, bo park przyciąga milion turystów rocznie i jest magnesem dla deweloperów apartamentowców i biurowców.
Duisburg walczy o nową tożsamość. – Mamy określone cele. Teraz szukamy strategii przekształcenia się z ośrodka typowo przemysłowego na miasto o bardziej zrównoważonym profilu – mówi burmistrz Manfred Osenger. Nie chce całkowitej rezygnacji z przemysłu stalowego w mieście, a jedynie zależy mu na dostosowaniu zakładów do wymogów środowiskowych. Z produkcją stali nadal jest związanych 80 tys. osób, a w samym Duisburgu wytwarza się jej ok. 20 mln ton rocznie. – Potrzebujemy wykwalifikowanych miejsc pracy. Na bazie samych usług można rozwijać się jedynie do pewnego momentu – argumentuje Osenger, który chce szukać przewag w rozwoju odnawialnych źródeł energii i usług logistycznych na bazie znajdującego się w Duisburgu największego na świecie portu rzecznego.
– Faktem jest, że regionalne PKB zmalało. Z drugiej strony każde miejsce pracy w górnictwie było subsydiowane, więc opłacane z kieszeni podatników – zauważa Alexandra Landsberg, z Ministerstwa Ekonomii, Innowacji, Digitalizacji i Energii Nadrenii Północnej-Westfalii. Według niej inne górnicze regiony mogą się uczyć też na błędach Zagłębia. – Transformacja trwała zbyt długo, a polityczna decyzja o rezygnacji z eksploatacji była wymuszona przez Brukselę zakazującą subsydiów w górnictwie – przyznaje Landsberg. Jednocześnie podkreśla, że już w latach 60. wraz z tworzeniem pierwszych uniwersytetów w regionie, pojawiły się nowe perspektywy dla dzieci górników. Ostatnia prosta zaś upłynęła bez protestów. Bo każdy zatrudniony w kopalni miał gwarancję alternatywnego zajęcia lub środki do życia. – Dojście do tego momentu zajęło nam 50 lat, a przez ostatnie 20 lat wiedzieliśmy, co i jak robimy. Historia wydobycia węgla kamiennego w Niemczech kończy się. Zaczynamy rozmawiać o rezygnacji z węgla brunatnego. To może stać się za 10–15 lat. Najważniejsze, by wyznaczyć datę końca. Wtedy wszyscy zaczynają myśleć, jak zabezpieczać interes poszczególnych uczestników procesu – stwierdza pragmatycznie Priggen. Według niego przyszłością ery powęglowej w Niemczech będą m.in. elektrownie na gaz syntetyczny z przetworzonej i zmagazynowanej w rurociągach zielonej energii. – Musimy popracować nad technologią, ale przy obniżonym do 5–10 centów za kWh koszcie produkcji energii ze słońca – z wyjściowych euro/kWh – to niedaleka przyszłość – dodaje Priggen.