Wczorajsze notowania w USA zakończyły się niewielką zmianą tamtejszych indeksów. Ta mała zmiana to głównie spadek, ale nie ma to znaczenia, gdyż początek sesji był wyraźnie gorszy, a więc w czasie notowań udało się poprawić nastroje. Zresztą ważniejsze jest to, co działo się po sesji. W trakcie handlu posesyjnego swoje wyniki opublikował Google. Spółka zarobiła na akcję 9,72 dolara przy przychodach o wartości 7,51 mld dolarów. W ubiegłym roku przychody wynosiły 5,48 mld dolarów. Analitycy oczekiwali, że spółka zarobi 8,74 dolara na akcję oraz osiągnie przychód równy 7,2 mld dolarów. Jak widać obie wielkości okazały się lepsze od prognoz, co zaowocowało wzrostem ceny spółki o ponad 6 proc.

Sytuację startową mamy więc następującą. Już regularna sesja w USA zakończyła się na wyższym poziomie niż w chwili zamykania naszych notowań. Do tego dochodzi wzrost ceny kontraktów indeksowych. Otwarcie powinno być zatem pozytywne. Co dalej? Poziomem wsparcia jest okolica 2260 pkt., a dziś rano będziemy się od niej oddalać. Z tego względu zakładamy, że rynek nadal ma szansę na wzrost cen. Nawet z możliwością powiększenie skali zwyżki, choć tu popyt musiałby się postarać bardziej niż wczoraj, gdy próbował wzrosnąć ponad poziom 2315 pkt. Po południu pojawi się informacja o sprzedaży detalicznej w USA, co może mieć wpływ na przebieg końcówki sesji. Tu wpływ może mieć również wartość wskaźnik nastrojów konsumentów, jaki pojawi się tuż przed 16:00. Patrząc na wykres widać opór w postaci górnego ograniczenia szerokiego kanału spadkowego, ale także znajdujący się nieco bliżej opór wczorajszego szczytu, który znajduje się również na linii równoległej do tej opartej na dołkach znajdujących się poniżej poziomu 2100 pkt. To taki nieco węższy kanał wzrostowy. Brak sił w pokonaniu dotychczasowego szczytu zwyżki może oznaczać, że ten węższy kanał wzrostowy trzyma rynek w ryzach.