Zagrożenia na rynku kredytów mieszkaniowych?

Ze sporym zdumieniem przeczytałem ostrzeżenia dwóch wysokich urzędników państwowych przed zaciąganiem kredytów mieszkaniowych z uwagi na rosnące ryzyko kredytowe, przywołane w "Parkiecie" z 13 lipca b.r. w tekście "Kredytobiorcy mogą popaść w niewypłacalność"

Publikacja: 23.07.2007 08:31

Wiceminister finansów Katarzyna Zajdel-Kurowska zwraca uwagę na wzrost kredytów mieszkaniowych w sytuacji rosnących stóp procentowych, co w jej ocenie, może grozić niewypłacalnością części gospodarstw domowych. Zawsze może się pojawić problem, gdy rośnie oprocentowanie kredytów i dotyczy wszystkich zadłużonych (nie tylko z powodu mieszkania), ale od razu niewypłacalność? A już złowieszcza obawa przed negatywnymi skutkami dla całej gospodarki to już trudno zrozumiała przesada, zwłaszcza wypowiedziana przez członka kierownictwa resortu kształtującego makroekonomiczne warunki funkcjonowania gospodarki, gdy przy innych okazjach podkreśla się niezagrożoną perspektywę dobrej koniunktury gospodarczej. Teraz okazuje się, że obywatele chcący zaspokoić swoje elementarne potrzeby mieszkaniowe (miało być przecież 3 miliony mieszkań) mogą doprowadzić do perturbacji gospodarczych.

Swoje dokłada inny urzędnik państwowy, wiceprezes NBP Krzysztof Rybiński, który z kolei zwraca uwagę na wydłużane przez banki okresy spłaty kredytów, aby zmniejszyć obciążenie spłatami i zwiększyć popyt na kredyty. Tym samym Polacy zadłużają się nawet na trzy pokolenia - wyliczył K. Rybiński. Rośnie więc ryzyko sektora bankowego, a spadające marże nie pokrywają kosztów ryzyka kredytowego i dlatego - w ocenie K. Rybińskiego - należy pomyśleć o dalszych regulacjach ostrożnościowych i w ten sposób wymusić atrakcyjniejszy model życia - trzy pokoleniową rodzinę mieszkającą w jednym mieszkaniu. Jak widać, bank centralny także chce się wpisać w politykę prorodzinną jednej z koalicyjnych partii.

Intrygująca logika myslenia

Zatem jeden organ państwa (ministerstwo finansów) swoją polityką gospodarczą pobudza inflację, a inny organ (bank centralny) w reakcji zaostrza politykę monetarną, podnosząc stopy procentowe, natomiast obywatele (kredytobiorcy) mają ograniczyć swój apetyt na mieszkanie, aby ustrzec gospodarkę przed negatywnymi skutkami polityki makroekonomicznej tych dwóch instytucji. Intrygująca logika myślenia? Po co nam centralne instytucje państwowe? Przecież to od nas, zwykłych obywateli, wszystko zależy, a więc od naszego poziomu konsumpcji i aktywności inwestycyjnej, kształtowanej dobrymi radami urzędników państwowych opłacanych z naszych podatków?Ponadto, nareszcie dwie strony ulicy Świętokrzyskiej mówią tym samym językiem i wspólnie chcą "dalszego doskonalenia" (jakże znany termin z lat 70.) mechanizmów rynkowych przy wykorzystaniu, tym razem, regulacji ostrożnościowych.

Mamy do czynienia

z błędnym kołem

Poważniej podchodząc do sprawy, nie sposób zauważyć pewnego paradoksu. Otóż, można zaryzykować tezę, że w ostatnich latach to polityka kredytowo-cenowa banków miała większy wpływ na zaspokojenie potrzeb mieszkaniowych Polaków niż polityka mieszkaniowa państwa, która de facto ma wymiar obietnic wyborczych, a nie materialnych, na oczekiwaną skalę, działań rządowych. Oczywiście taką postawę banków wymusza rynek, a zwłaszcza konkurencja między bankami o klientów i konieczność zapewnienia swoim akcjonariuszom satysfakcjonującej stopy zwrotu z zainwestowanego kapitału. Przy tej okazji warto zauważyć, że to przecież ciągle zaostrzane przez nadzór bankowy wymogi kapitałowe w trosce o bezpieczeństwo lokowanych środków także wymuszają agresywną politykę banków. Mamy do czynienia z błędnym kołem: bezpieczeństwo banków wymaga rzekomo podnoszenia kapitału, a wysoki kapitał, dla usatysfakcjonowania akcjonariuszy, wymusza podejmowanie działań dla osiągnięcia adekwatnych zysków. Te z kolei wpędzają w podwyższone ryzyko, a nadzór bankowy dla jego ograniczania podwyższa normy ostrożnościowe (w tym wymogi kapitałowe) i poucza banki, jak mają bezpiecznie prowadzić biznes bankowy. Dodatkowo, jedna ze stron ulicy Świętokrzyskiej (z resztą członek KNB) obawia się, żeby niefrasobliwi obywatele, mający kaprys posiadania własnego mieszkania, nie wpędzili gospodarki w tarapaty, za stan której (ta strona Świętokrzyskiej) odpowiada. Bądź tu człowieku mądry i pisz wiersze. Chciałoby się krzyknąć - obywatelu, pomóż sobie sam i przy okazji rządzącym, bo na nich nie możesz liczyć, co najwyżej na dobre rady wygłaszane z własnego dużego mieszkania (albo i domu z ogrodem) posiadających zdolność kredytową, zresztą zupełnie niepotrzebną, bo własne zarobki przecież wystarczą? A może to wynika z troski o bezpieczeństwo własnych środków lokowanych w bankach, ale kto by teraz oszczędzał w bankach na marne kilka procent? Chyba że bardzo ostrożny?

Skąd ten niepokój?

Wracając do istoty sprawy, skąd takie zaniepokojenie sytuacją na rynku kredytów mieszkaniowych? Istotnie, spada bezrobocie, a dynamika zatrudnienia i płac przedkłada się na 14--procentowy wzrost funduszu płac. Dlaczego więc podwyżki stóp procentowych o 0,5 pp. oraz wydłużanie terminu spłaty kredytów mają spowodować niewypłacalność kredytobiorców, i to z konsekwencjami dla całej gospodarki? To jakaś supernadwrażliwość i ostrożność. Szczególnie podejrzanie brzmi to w ustach wiceprezesa NBP, którego głównym zainteresowaniem powinna być polityka monetarna. To przecież od niego między innymi zależy stabilizacja cen i tym samym stóp procentowych, po to, aby obywatele nie wpadali w tarapaty finansowe. Wygłaszanie takiego poglądu w czasie, gdy bank centralny zabiega o pozostawienie nadzoru bankowego w swoich strukturach, to strzał w stopę albo działanie jako piąta kolumna. Bo przecież najpoważniejszym merytorycznym argumentem za takim wydzieleniem jest ryzyko wykorzystywania nadzoru jako instrumentu polityki pieniężnej, a K. Rybiński swoją wypowiedzią potwierdził taką obawę. Jego sugestie pod adresem banków bowiem mogą mieć bardziej podłoże monetarne niż nadzorcze, tym bardziej że nie jest członkiem KNB.

Przestańmy

zastępować rynek

Jest przecież czymś naturalnym wykorzystywanie przez banki (i nie tylko) sprzyjającej koniunktury gospodarczej do zarabiania na produktach cieszących się dużym zainteresowaniem. Tym bardziej że te same instytucje państwowe pokazują, jak niski jest w Polsce udział kredytów detalicznych (w tym mieszkaniowych) w PKB na tle innych krajów. Wystarczyło 2-3 lata dobrej koniunktury i już wieszczymy niewypłacalność kredytobiorców z załamaniem gospodarczym włącznie. W każdej sytuacji konieczna jest przezorność przy zaciąganiu i udzielaniu kredytów, ale przestańmy zastępować rynek, tworząc najpierw regulacje typu rekomendacji S, a następnie mieszając w niej. Dajmy jej już spokój. Tak na marginesie - regulacja ta cieszy się największą znajomością i popularnością, a te najbardziej znaczące i o wiele większym ciężarze gatunkowym (chociażby NUK) przechodzą niezauważone, także przez centralne instytucje gospodarcze.

Naprawdę irytują mądre rady wysokich urzędników państwowych, mieszkaniowo i materialnie już ustawionych. Przecież, pracując w ważnych instytucjach na ulicy Świętokrzyskiej, ich podstawowym obowiązkiem zawodowym jest zapewnienie zrównoważonego rozwoju gospodarczego i stabilności siły nabywczej polskiej waluty, poprzez kreowaną odpowiednią politykę makroekonomiczną. Za to ponoszą konstytucyjną odpowiedzialność.

Powyższy tekst jest wyrazem poglądów autora, a nie instytucji, w której pracuje, śródtytuły pochodzą od redakcji.

Gospodarka
Piotr Bielski, Santander BM: Mocny złoty przybliża nas do obniżek stóp
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego