Wkrótce sytuacja finansowa sektora może się wyraźnie pogorszyć

Wystarczy popatrzeć na to, jak część banków buduje ofertę kredytową, by zacząć się niepokoić. Dodatkowo narasta problem kredytów walutowych

Aktualizacja: 27.02.2017 15:41 Publikacja: 08.05.2008 01:31

Czy obecnych problemów sektora bankowego w Ameryce i Europie Zachodniej można było uniknąć?

Problemy w Stanach Zjednoczonych powstały w krótkim czasie - ostatnich pięciu, sześciu lat. Po wydarzeniach z 11 września 2001 roku politycy podejmowali wszelkie działania, żeby ożywić wzrost gospodarczy, a z drugiej strony - nadzór finansowy tolerował ryzykowne zachowania banków, które udzielały kredytów hipotecznych osobom o bardzo niskiej lub zerowej zdolności kredytowej. Podobnie do nadzoru działały agencje ratingowe oraz audytorzy. Dodatkowo banki funkcjonowały w wyjątkowo korzystnych warunkach: rynkowe stopy procentowe były niskie, a państwo deklarowało chęć wspierania różnych programów mieszkaniowych. W krótkim czasie "wyprodukowano" bardzo dużo ryzykownych kredytów, które zostały sekurytyzowane oraz "przepakowane" w wiele pochodnych instrumentów finansowych obracanych na rynku z uwagi na ich wysoki rating.

Przez dłuższy czas wyglądało na to, że sytuacja jest dobra.

Po pewnym czasie część banków zorientowała się, że problem istnieje. Korzystne było jednak utrzymywanie dotychczasowej sytuacji, bo banki wykazywały dobre wyniki, płaciły dywidendę akcjonariuszom, władze banków zaś otrzymywały wysokie roczne bonusy. Aż w pewnym momencie wszystko zaczęło się walić.

Jak Pan ocenia przypadki ratowania zagrożonych instytucji finansowych, na przykład Bear Sterns?

Sposób jego ratowania jest, moim zdaniem, szalenie kontrowersyjny.

Dlaczego?

Po pierwsze dlatego, że chodzi o bank inwestycyjny. Jest też problem zastosowanych instrumentów pomocowych, jak i sekwencji podejmowanych działań. Jeżeli decydujemy się na restrukturyzację, musimy wiedzieć, jaka jest wartość banku albo przynajmniej przed udzieleniem pomocy ustalić tę wartość. Tam zaś były duże wątpliwości. Najpierw cenę ustalono na 2 dolary za akcję, potem na 10 dolarów. Przy takim rozrzucie cenowym jest dość oczywiste, że w ogóle nie wiadomo, jaka ta wartość powinna być. Odrębną sprawą jest finansowy wymiar odpowiedzialności za zaistniałą sytuację właścicieli banku i jego władz. Podjęto właściwie decyzję polityczną - żeby uspokoić rynek.

Jest też przykład Northern Rock w Wielkiej Brytanii.

Jeszcze bardziej kontrowersyjny dlatego, że to bank specjalistyczny, w dodatku wcale nie największy na rynku i nie kluczowy z punktu widzenia całego systemu bankowego. Niewykluczone, że na decyzję o jego ratowaniu miało wpływ to, że kolejki przed kasami banków w Wielkiej Brytanii ustawiły się chyba pierwszy raz od XIX wieku, co było szokiem zarówno dla obywateli Wielkiej Brytanii, jak i władz tego kraju.

Na to nałożyły się problemy związane z funkcjonującym tam modelem nadzoru nad rynkiem finansowym. W Wielkiej Brytanii istnieje nadzór zintegrowany. Na jego budowę zdecydowano się po tym, jak Nick Leeson doprowadził do upadłości Baringsa w połowie lat 90. Ma więc bardzo szerokie uprawnienia zarówno ostrożnościowe, jak i konsumenckie. Eksperci z nadzoru, jak i niektórzy naukowcy uważali, że "jego wartość pokaże czas". Teraz widzimy, że się ten model nie sprawdził nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale i w Niemczech czy Austrii. Po pierwsze, kilka miesięcy wcześniej w Northern Rock przeprowadzono kontrolę i nie stwierdzono żadnych zagrożeń. Po drugie, nadzór w swoim działaniu koncentrował się raczej na podejściu konsumenckim niż ostrożnościowym, mając duże zaufanie do samoregulacji banków oraz ocen audytorów czy agencji ratingowych. Dzisiaj widać, że takie podejście nie było najwłaściwsze.Czy to oznacza, że modele sprawowania nadzoru nad bankami w Stanach Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii nie sprawdziły się?

W Wielkiej Brytanii została powołana komisja parlamentarna, która ma wyjaśnić sprawę Northern Rock. Mówi się, że konieczne będą zmiany w funkcjonowaniu nadzoru. Podobnie w Stanach Zjednoczonych, gdzie nadzór nad rynkiem finansowym jest chyba najbardziej rozdrobniony. Zostały już zgłoszone pewne pomysły w raporcie sekretarza skarbu Henry?ego Paulsona. One sprowadzają się do propozycji łączenia niektórych agencji odpowiedzialnych za nadzór oraz znaczącego wzmocnienia uprawnień Fedu. Dlaczego? Bo zawsze jest tak, że w sytuacjach krytycznych rynek patrzy na to, co powie i zrobi bank centralny.

W Austrii po kłopotach Bawag Banku już zdecydowano, że duża część działań nadzorczych nad bankami została z powrotem włączona do banku centralnego. W Niemczech po kłopotach kilku banków powstał specjalny raport, który mówi, że Bundesbank powinien otrzymać silniejsze uprawnienia nadzorcze nad bankami. Niestety, w każdym kraju poziom niezależności nadzoru i ewentualnych jego związków z bankiem centralnym zależy od decyzji politycznych.

U nas też bardzo szybko rozwija się segment kredytów mieszkaniowych, od których zaczął się kryzys w Stanach Zjednoczonych. Czy między sytuacją instytucji finansowych w Polsce i Ameryce można znaleźć jakieś podobieństwa?

Analogie dotyczą sposobu podejścia do ryzyka. Ale od razu trzeba też zastrzec, że są zasadnicze różnice, dotyczące stadium rozwoju rynku.

Mniej więcej 2,5 roku temu niektóre banki w Polsce usiłowały rozpocząć bardzo mocną ekspansję na rynku mieszkaniowym, mimo że były słabo przygotowane do takiej ekspansji.

Na czym polegała ta słabość?

Chodzi o stosowane standardy zarządzania ryzykiem czy strategie refinansowania tej działalności. Tak naprawdę część banków przyjęła założenie, że skoro wcześniejszy okres - początek obecnej dekady - był trudny i działalność na rynku finansowania nieruchomości była ograniczona, to teraz należy maksymalnie wykorzystać dobrą koniunkturę i zająć jak najlepszą pozycję rynkową. To jednak poskutkowało bardzo szybkim wejściem części banków w spór z nadzorem bankowym.

Na czym on polegał?

My uważaliśmy, że rozwój powinien być budowany na zdrowych fundamentach, a ponadto banki powinny wiedzieć, w jaką stronę zmierzają. Powinny też wiedzieć, jak zabezpieczą swoją płynność finansową przy wysokiej dynamice rozwoju akcji kredytowej w szczególności na rynku finansowania nieruchomości. Nie powinno zaś być tak, jak w "Panu Tadeuszu": "Ja z synowcem na czele i jakoś to będzie" - udzielimy jak najwięcej kredytów, ale jakoś sobie z tym poradzimy. Jeżeli nie my sami, to pomoże nam nasz główny właściciel, a jeżeli nie on, to z pewnością wesprze nas bank centralny. Dodatkowo przy tanim pieniądzu na rynkach międzynarodowych i umacniającym się złotym pojawiła się pokusa oferowania kredytów walutowych. Warto jednak pamiętać, że właściciele banków odpowiadają wyłącznie własnym kapitałem i swoją reputacją, podstawowa zaś działalność banków oparta jest na pozyskanych oszczędnościach od klientów banków.

Spór między bankami a nadzorem dotyczył sposobu ograniczania dynamiki akcji kredytowej, na przykład słynnej rekomendacji S, która przy kredytach walutowych nakazuje obliczać zdolność kredytową bardziej restrykcyjnie niż przy pożyczkach w złotych.

Zawsze uważaliśmy, że należy uczyć się na błędach innych, a nie na własnych, dlatego też zmuszeni byliśmy podejmować działania wyprzedzające i eliminujące przyszłe zagrożenia dla stabilności systemu bankowego. Z wydanych regulacji najbardziej krytykowana przez banki była chyba jednak uchwała dotycząca ustalenia wiążących banki norm płynności finansowej. Nawet rekomendacja S nie spotkała się z takim oporem. Dzisiaj nawet najwięksi krytycy nadzoru wiedzą, po czyjej stronie była racja, szkoda jednak, że sam nadzór bankowy stał się ofiarą własnej skuteczności i niezależnCzy w Pana opinii te działania przyniosły zamierzony skutek?

Okresowo tak, również sytuacja od strony regulacyjnej jest obecnie dużo lepsza niż np. dwa lata temu. Ale daleko jej do doskonałości, jeśli chodzi o strategię realizowaną przez niektóre banki. Wystarczy popatrzeć na to, jak budują swoją ofertę kredytową, by zacząć się niepokoić. Na przykład, proponują udzielanie kredytów na 130 proc. wartości zabezpieczenia, zgodę na udzielanie kredytu bez udziału własnego, uproszczone badanie zdolności kredytowej albo zachęty do korzystania z oferty dla osób z nie najlepszą historią kredytową. Dodatkowo ponownie narasta problem kredytów walutowych.

Czy konsekwencje mogą być dla banków niebezpieczne?

Przy tego rodzaju działalności, o ile byłaby tolerowana przez nowy nadzór finansowy, możemy się spodziewać zbudowania przez te banki ryzykownych portfeli - właśnie takich, które stały się powodem problemów w Stanach Zjednoczonych. W najgorszym razie banki te mogą stanąć w obliczu radykalnej interwencji nadzoru bądź ich przejęcia przez konkurencję. Banki będą zmuszone dokonywać odpisów w związku z utratą wartości tych portfeli, tym samym pogorszą się ich wyniki. Również nadzór - korzystając z uprawnień w ramach Nowej Umowy Kapitałowej - będzie wymagał od takich instytucji większego kapitału na pokrycie ryzyka wystąpienia możliwych strat. Tak czy inaczej długoterminową konsekwencją będzie pogorszenie pozycji konkurencyjnej tych banków, które dzisiaj za wszelką cenę budują swoje portfele kredytów powiązanych z rynkiem nieruchomości w Polsce.

A jak na krajowe banki może wpłynąć to, że większość z nich ma zagranicznych inwestorów, którzy - zdarza się - odczuwają już skutki kryzysu na własnej skórze?

Konsekwencje są związane z oczekiwaniami zagranicznych właścicieli wobec polskich banków. Część może zdecydować się na zaostrzenie procedur kredytowych na wszystkich rynkach, w tym w Polsce. Ale mogą być również tacy, którzy stwierdzą, że Europa Środkowa to przecież Unia Europejska, wzrost tu jest szybszy niż na zachodzie Europy, a więc duża ekspansja kredytowa w tym regionie może stosunkowo szybko zrekompensować im straty poniesione na innych rynkach. Tego rodzaju podejście też wiąże się z istotnym ryzykiem, bo może oznaczać zbyt szybką ekspansję prowadzącą w konsekwencji do zagrożeń dla stabilności naszego rynku. Profesor Leszek Pawłowicz z Gdańskiej Akademii Bankowej mówi o zagrożeniach internacjonalizacji korzyści w okresie prosperity i nacjonalizacji strat w okresie kryzysu - podzielam ten pogląd.

Które podejście - Pana zdaniem - będzie przeważać?

Dotychczas jeśli chodzi o podejście do ryzyka banki były dość liberalne. Częściowo to efekt dobrej koniunktury w gospodarce. Ale pojawia się pytanie, jaki będzie wpływ osłabienia koniunktury na świecie na Polską. Przypuszczam, że w kolejnych miesiącach banki będą zaostrzały podejście do ryzyka. Wyciągną wnioski z problemów na rynkach międzynarodowych, ale również powinien zaznaczyć się wpływ nadzoru w ramach obowiązków nałożonych Nową Umową Kapita- łową i oceną poziomu adekwatności kapitału poszczególnych banków. Jednocześnie będziemy mieli do czynienia ze stopniowym pogarszaniem się jakości portfeli kredytów udzielonych wcześniej.

Kiedy to będzie widać w rachunkach zysków i strat banków?

Dzisiaj banki napotkały barierę płynności, za którą muszą więcej płacić, jeżeli chcą utrzymać dynamikę swego rozwoju. W moim przekonaniu, jeśli w najbliższych miesiącach nie nastąpi trwała stabilizacja na rynkach międzynarodowych, to sytuacja finansowa polskich banków zacznie się niekorzystnie zmieniać pod koniec tego i na początku następnego roku.

Dziękuję za rozmowę.

Gospodarka
Piotr Bielski, Santander BM: Mocny złoty przybliża nas do obniżek stóp
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego