Na wzrosty cen akcji trzeba poczekać do przyszłego roku

Z Jarosławem Jamką, członkiem zarządu i dyrektorem finansowym ING Usługi Finansowe oraz ING Towarzystwo Ubezpieczeń na Życie, rozmawiają Tomasz Czarnecki i Krzysztof Stępień

Aktualizacja: 27.02.2017 15:50 Publikacja: 09.05.2008 12:17

Jak to się stało, że zarządzający, który osiągał znakomite wyniki, zrezygnował z zarządzania? Czy praca na rzecz ubezpieczeń jest ciekawsza od inwestowania pieniędzy?

Część finansowa, którą obecnie się zajmuję, jest inna, choć nadal osadzona w realiach rynku kapitałowego. Pamiętam, że przez pierwsze pół roku tak mocno skupiłem się nad nowymi wyzwaniami, że przestałem nawet czytać o tym, co się dzieje na giełdzie. Jednak później wróciłem do tego i obecnie jestem w miarę na bieżąco. Tylko proszę pamiętać, że moje "na bieżąco" to zupełnie coś innego niż w przypadku zarządzającego funduszem. Staram się przyswajać jak najmniej informacji, bo większość z nich jest nieistotna. Skupiam się na trzech najważniejszych rzeczach, a pozostałe z reguły uważam za szum informacyjny.

Jak wyselekcjonować te trzy najważniejsze informacje?

Podam przykład. Każdy z nas udaje się na urlop. Po powrocie, po dwóch lub trzech tygodniach, mamy na biurku stos gazet, skrzynkę mejlową pełną korespondencji i dopiero wtedy widać, jak wiele z tych informacji jest mało istotnych. W takiej sytuacji musimy dokonać szybkiej selekcji. Czytamy tylko gazety z kilku ostatnich dni i okazuje się, że nasza wiedza i prognozy niewiele się różnią od tych, które byśmy opracowali, czytając wszystko od deski do deski.

Jak znaleźć te trzy najważniejsze rzeczy? To nie jest proste. Liczy się doświadczenie i wiedza o rynku (czyli też doświadczenie). Czasami potrzeba dotarcia do większej ilości informacji albo przygotowanie dokładniejszej analizy jest jedynie wymówką odsuwającą decyzję w czasie. Dlaczego? Bo nie wiemy, jaką decyzję podjąć.

Na rynku brakuje zarządzających, którzy są w stanie wypracowywać ponadprzeciętne wyniki.

Szybki rozwój rynku - wiele nowych firm i miejsc pracy - doprowadził do dużej rotacji w zespołach. To z pewnością miało wpływ na wyniki. Nie wystarczy sama wiedza, ale potrzebny jest też zgrany zespół. Myślę, że naszym sukcesem jest to, że praktycznie od 1999 roku nasz team się nie zmienił. Mamy stabilny zespół złożony z doświadczonych ludzi. Są oczywiście promocje, ale skład jest ten sam. Jest doświadczenie, zaufanie, współpraca. W tym zawodzie jest to szczególnie istotne, bo wszystko inne jest takie samo, jak u konkurencji - proces inwestycyjny, kontrola ryzyka itp. Najważniejsze to przyciągnąć i zatrzymać tych najlepszych.

Przejdźmy do ubezpieczeń. Duża część tych produktów jest powiązana z inwestowaniem. Jak duże jest rozczarowanie waszych klientów, którzy mają nieco inny profil inwestycyjny niż typowy uczestnik funduszu inwestycyjnego?

Ubezpieczyciele mają w swojej ofercie zarówno "czyste" fundusze inwestycyjne, jak i produkty ubezpieczeniowe powiązane z inwestowaniem. Moim zdaniem, klienci nie są w żaden sposób rozczarowani ofertą - mogą być z pewnością, jak wszyscy, rozczarowani spadkami na giełdzie, które nie odpowiadają ich oczekiwaniom. Nasi agenci oferują klientom zarówno czyste fundusze inwestycyjne, jak i produkty ubezpieczeniowe powiązane z inwestycjami. Klient podejmuje decyzję w oparciu o analizę jego potrzeb finansowych i poziomu akceptowanego ryzyka. W zeszłym roku nasi agenci sprzedali trzy razy więcej samych funduszy inwestycyjnych - około 900 mln zł - w porównaniu z około 300 mln zł sprzedaży produktów strukturalnych w kanale bankowym. Każdy produkt ma swoje silne i słabsze strony - naszym zadaniem jest ich optymalne dopasowanie do potrzeb klientów.

Czyli generalnie spojrzenie przez pryzmat ubezpieczeniowy jest mało istotne? Bo wydawało mi się, że osoby zainteresowane produktem ochronnym mają inne podejście do inwestycji od osób kupujących akcje.

To zależy też od samego produktu. Bardzo dobrym przykładem tego, co można dzisiaj dostać w ubezpieczeniach, a czego nie można dostać w funduszach inwestycyjnych, jest jeden z naszych produktów - "Pewny Zysk". Jako pierwsi w Polsce mamy produkt, który posiada minimalną gwarantowaną stopę zwrotu, a klient, inwestując pośrednio w fundusze inwestycyjne, może aktywnie zmieniać swoją strategię inwestycyjną, nie tracąc gwarancji, a wszystko to dzięki skomplikowanemu hedgingowi. Aktywna strategia polega praktycznie na zmianie alokacji w akcje od 0 do 80 proc. portfela. Tego rodzaju produkty z kategorii variable annuities są bardzo popularne w Stanach Zjednoczonych i Japonii. Programy te zaczynają właśnie wchodzić do Europy, a u nas, poprzez "Pewny Zysk", są dostępne od dwóch miesięcy.

Ile wynosi ta minimalna stopa zwrotu?

Ta minimalna stopa jest uzależniona od okresu inwestycji - są trzy okresy: pięć, dziesięć i piętnaście lat. Im dłuższy okres, tym jest wyższa, dla 15 lat wynosi 45 proc. za cały okres. Nadal podkreślam, że jest to minimalny poziom zysku. Dodatkowa zaleta to możliwość zmiany alokacji w każdym momencie trwania umowy. Takich produktów nie ma na rynku funduszy inwestycyjnych ani w produktach strukturyzowanych, gdzie wkładamy pieniądze na trzy, cztery lata i nic nie możemy z tym zrobić, a ponadto gwarantowany jest wyłącznie wpłacony kapitał. Warto podkreślić, że gwarancje, jakich udzielamy, są długookresowe, niespotykane w żadnym innym produkcie na rynku.

Czyli opłaca się grać w sposób najbardziej agresywny, bo wtedy nie ponosi się kary za nietrafną decyzję?

De facto inwestuje się w portfel, który może mieć do 80 proc. w akcjach, a gwarancja jest naszą minimalną stopą zwrotu.

Żeby jednak zarabiać więcej, należałoby włożyć maksymalnie dużo w akcje.

Traktując tę inwestycje jako długoterminową, rzeczywiście jak największe zaangażowanie w akcje może okazać się najbardziej rozwiązaniem.

Jaka jest wielkość takich portfeli? Jaka jest skala hedgingu?

Codziennie trzeba na nowo zabezpieczyć portfel, bo klient może kupić, dokupić, sprzedać lub zmienić strategię i przerzucić więcej środków na fundusze akcyjne. Codziennie wszystkie te dane muszą trafić do zespołu, który podejmuje decyzję, czy dokupić lub sprzedać kontrakty terminowe albo opcje. Na dodatek klient wybiera spośród różnych funduszy. My mamy pięć międzynarodowych funduszy ING, ale można wziąć jakikolwiek inny przykład z USA czy Azji, gdzie takich funduszy może być nawet 60.

A to zabezpieczanie odbywa się w kraju?

Nie, pracuje dla nas zespół za granicą, dokładnie w Stanach Zjednoczonych.

Zawsze jest casus jednej z dużych firm ubezpieczeniowych z 2000 roku, która bardzo agresywnie sprzedawała produkty oparte na akcjach, a po trzech latach miała olbrzymie problemy, bo ludzie kasowali te inwestycje. Zastanawiam się, jakie jest ryzyko wystąpienia tych zjawisk. Na ile zmieniły się same produkty, a na ile świadomość ludzi. Pozostają zawsze opłaty - czy warto płacić podwójnie.

Na pewno przez ostatnie parę lat rynek ubezpieczeń zbliżył się do rynku funduszy inwestycyjnych, chociaż dla ubezpieczycieli, którzy są na rynku od ponad 10 lat, jest to tylko część działalności. Jeżeli miesięczne wpłaty do funduszy inwestycyjnych mogą sięgnąć 5 mld zł, to zawsze istnieje ryzyko, że część klientów przy pierwszym silniejszym spadku wycofa znaczącą część środków, co już nastąpiło. Opłaty będą spadać wraz ze spadkiem stóp zwrotu z rynku akcji.

Chyba nawet więcej niż połowa nowej sprzedaży ubezpieczycieli to produkty powiązane z inwestycjami, tak?

Myślę, że w zeszłym roku, patrząc na nowych klientów, to nawet 80 proc. polis stanowiły polisy powiązane z inwestycjami.

Ile w skali całego rynku funduszy wynosiła dystrybucja przez ubezpieczycieli?

Około 8 mld zł to były polisy związane z inwestycjami.

Na około 30 mld zł wpływów do funduszy w zeszłym roku to dużo.

Prawie jedna trzecia, czyli całkiem dużo. Oczywiście, trzeba też pamiętać, że zdecydowana większość z tych polis pochodziła z kanału bankowego. Czyli prawdziwym dystrybutorem są banki, nie ubezpieczyciele.

Jak Pan patrzy na specyfikę konstruowania oferty i swego rodzaju owczy pęd, któremu się wszyscy poddają? Dochodzi do multiplikacji produktów, bo łatwiej je sprzedawać. Działa moda. W banku nikt teraz nie poleca giełdy, bo spada.

Oczywiście, racjonalne jest zachowanie, żeby kupować akcje, kiedy spadają, a sprzedawać, gdy rosną. Zastanawiam się jednak, czy tylko klienci robią ten błąd, że kupują, kiedy rośnie, i sprzedają, gdy spada. Czy czasem duża część inwestorów instytucjonalnych nie robi podobnie. To jest bardziej skomplikowane. Teraz wszystko spadło o 30 proc., ale dlaczego spadło? Dlaczego więc mamy kupować, skoro wszystko idzie w złą stronę?

Z tego wynika, że mówienie o specjalistach jest nieco na wyrost, bo zachowują się tak samo, jak klienci indywidualni, którzy często nie posiadają takiej wiedzy o rynku.

Może problem tkwi w tym, że profesjonalni inwestorzy zajmują się tym na co dzień i zbytnio skupiają się na bieżącym trendzie, który oczywiście zmienia się co parę dni (śmiech). Wiele decyzji specjalistów związanych jest też z zarządzaniem nabyciem i umorzeniem. W funduszach emerytalnych, gdzie to zjawisko dzisiaj nie występuje, większość kupna akcji następuje po spadkach na giełdzie.

Czy to działy sprzedaży rządzą tym, co wchodzi do oferty instytucji finansowej, a dział inwestycyjny to realizuje? Czy może dział inwestycyjny jest w stanie tę ofertę w większym stopniu kreować?

Oba działy mają swoje zdanie do wyrażenia i z tego powstaje produkt finalny. Bardzo dużo zależy od dystrybutora. Zawsze wszystkie strony rozmawiają o potrzebach klienta i o tym, co można mu zaoferować, co jest dostępne i tak powstają produkty. Na końcu są one w miarę podobne, choć oczywiście możemy mówić o innej ekspozycji na akcje czy innym ryzyku. Sam produkt nie stanowi o przewadze konkurencyjnej, bo jeżeli trafi w gusta klientów, to w kilka miesięcy pojawi się w ofercie konkurencji.

Potrzeby klientów towarzystw ubezpieczeniowych różnią się od typowych klientów TFI? Wrócę do pytania o zainteresowanie tą częścią ubezpieczeniową.

Zapewne klienci ubezpieczycieli mają ogólnie dłuższy horyzont inwestycyjny niż klienci TFI w kanale bankowym. Widać to po produktach strukturyzowanych, które w większości są konstruowane na 3-4 lata, a nie na 10 lat. Oczywiście, do tego dochodzi cała część ochronna. A to są już zupełnie inne potrzeby. Aktualnie popyt na część ochronną jest niewielki w porównaniu z możliwościami i potencjałem naszego rynku. Te potrzeby klientów okażą się istotniejsze, kiedy spadną stopy zwrotu z akcji. W ostatnich latach można było szybko zarobić i myśleć w krótkim terminie. Teraz automatycznie ten horyzont się wydłuży.

Czyli przesuwamy się od krótkoterminowej spekulacji do inwestowania?

Tak, chociaż zawsze będzie tak, że ludzie inwestując w akcje, bardziej kupują potencjał wzrostu niż średnią statystyczną stopę wzrostu. Czyli ile w zeszłym roku zarobiły najlepsze fundusze, zamiast ile zarobił średnio rynek danych funduszy.

Czy negatywną konsekwencją 5-letniej hossy nie jest napływ do branży ludzi o niższych kompetencjach. Czy nie ucierpiała na tym jakość usług?

W krótkim okresie pewnie lepiej, gdybyśmy mieli bardziej doświadczone kadry, w długim okresie to dobrze, bo rynek się rozwija.

Wpadnę jeszcze w słowo. W marcu benchmark pobiło mniej niż 10 proc. funduszy.

Tylko 10 proc.?

Tak. Dokładnie 8 proc., a wiadomo, że trudniej się bije rynek, gdy rośnie.

Pewnie oczekiwania dalszych umorzeń i spadków zrobiły swoje. Wypadałoby robić takie badania przez kilka lat i zobaczyć, ilu zarządzającym to się udaje. Pewne jest natomiast, że jeśli ktoś się wychował tylko podczas hossy, to ma tylko takie doświadczenia, a bez pokory w tym zawodzie ciężko mieć dobre wyniki. Trzeba mieć doświadczenie i w hossie, i w bessie. Pewnie jest trudniej odnaleźć się w okresie, gdy akcje spadają.

Jak Pan ocenia ryzyko, że któryś z nowych projektów, mam tu na myśli nowe firmy inwestycyjne, nie powiedzie się?

To tylko zależy od tego, jak długo będzie trwała bessa?

Powoli zmierzamy w kierunku tej odpowiedzi.

Im dłużej będzie trwała, tym więcej takich projektów się nie uda. Wiadomo, że muszą się czymś między sobą wyróżniać, bo jeśli w krótkim czasie powstaje takich firm jedenaście, to należy się wyróżniać w tej masie. Oczywiste jest jednak, że wszystko zależy od wielkości aktywów. Jeżeli będzie problem z aktywami, to będzie problem z kosztami stałymi, które nie są małe. Najgorzej, jeśli zabraknie takiej firmie czasu na pokazanie wartości dodanej.

Zawsze właściciele mogą zarządzać własnymi pieniędzmi. Jak powiedział nam jeden z zarządzających - w instytucji pracuje się, by zarobić na własny biznes...

Wiele w tym prawdy, bo jak się spojrzy na rynek w USA czy Wielkiej Brytanii, to około 50 proc. pieniędzy w kraju jest zarządzanych przez takie "butiki" inwestycyjne. Tam przecież fundusze emerytalne organizują przetargi na zarządzanie. Tam pieniądze idą za nazwiskiem. W Polsce nie ma takiego podziału, bo inny jest charakter rynku.

Wracając do pytania - najważniejsze, żeby mieli czas pokazać swoją wartość dodaną.

Będą mieli ten czas? Bo rozumiem, że chodzi tu o wzrosty?

Niekoniecznie, bo w tej branży zawsze jest to porównanie w stosunku do innych funduszy. Jednak, moim zdaniem, na poważniejsze wzrosty trzeba będzie poczekać do przyszłego roku, bo to, co się dzieje w USA, to nie jest korekta w trendzie, ale spowolnienie, i to globalne. Będzie się to rozlewać na inne kraje i dotrze również do Polski. W większym stopniu niż zakłada to obecny konsensus rynkowy.

Czy marcowe dane o produkcji potwierdzają ten scenariusz, czy to tylko incydent?

To się zaczyna potwierdzać. Te dane pokazują różnicę pomiędzy oczekiwaniami analityków a tym, co się dzieje w gospodarce. Oczywiście, bardzo łatwo mówi się ex-post, dlaczego tak się działo. Jednak w momencie pojawienia się danych było zaskoczenie.

Proszę zauważyć, że ostatnie spowolnienie w Polsce było w innych warunkach. Teraz jesteśmy dużo większą gospodarką, bardziej powiązaną z gospodarkami zachodnimi, dużo bardziej liczymy się na arenie międzynarodowej, i to w każdej branży, także powiązania są mocniejsze. Wydaje mi się, że w cenach nie ma jeszcze tego, iż to spowolnienie będzie mocniejsze. Nadal nie będzie to spadek PKB czy jeden procent wzrostu, ale wzrost będzie niższy niż to dzisiaj zakładamy.

Nie zastanawia Pana obecna słabość rynku? Wcześniej oceniano, że mamy tak silne fundamenty, że każda poprawa na świecie pozwoli nam rosnąć.

Mamy silne fundamenty, ale jesteśmy też w globalnej gospodarce. Jesteśmy w warunkach spowolnienia gospodarczego, które musi potrwać kilka kwartałów zanim znowu wskoczymy w rytm wzrostów. W krótkim okresie rynek raz jest słaby, raz mocny. Z mojej perspektywy ogólny obraz rynku raczej się nie zmienia z miesiąca na miesiąc.

Czyli styczniowe dołki pękną. Pytanie jest tylko kiedy?

Myślę, że każdy spadek to okazja to tańszych zakupów. Widać, że OFE przy dużych spadkach zawsze kupują akcje.

No tak, ale znów okazały się doskonałym barometrem, bo ich minimalne zaangażowanie w połowie 2003 r. zapowiadało hossę, tak jak ich rekordowe zaangażowanie w połowie 2007 r. bessę.

Trzeba jednak spojrzeć również na to, kiedy kupowały akcje. Jeśli poprzez brak sprzedaży rozumiemy kupno, to tak. Myślę jednak, że aktywność funduszy po stronie rzeczywistego kupna W którą stronę branża finansowa będzie się rozwijać w Polsce? Czy to czas funduszy hedgingowych?

Tu chyba nie ma większej filozofii. Im większe mamy aktywa, większą zamożność ludzi, wyższe obroty i większy rynek kapitałowy, to wszystko będzie się przesuwać w stronę rynków zachodnich. To jest tylko kwestia szybkości rozwoju, bo im szybciej będziemy to robić, tym szybciej wejdą do nas produkty, które istnieją już w Stanach Zjednoczonych i na innych rynkach. Tak jak jest ze wszystkim.

A na co nastawia się ING?

Na przykład na variable annuities - którego przykład podałem - jeśli zostaną dobrze przyjęte przez rynek, to będziemy je rozwijać. Jest wiele możliwości rozwoju tego produktu, wliczając w to różne fundusze. Może w przyszłości będzie możliwe również dodanie polskich funduszy inwestycyjnych. Jest to jednak bardzo drogie i trudne od strony hedgingu. Perspektywiczne są również inne produkty gwarantowane i strukturyzowane.

Ostatnia hossa przyhamowała rozwój innych segmentów rynku. Ucierpiała na tym również branża ubezpieczeniowa, bo przy tak wysokich stopach zwrotu w pierwszej kolejności myśli się o inwestycjach, a wszystkie inne potrzeby zostały przesunięte. Dlatego dużo jest do zrobienia w części ochronnej, w której nasz rynek jako procent PKB ciągle jest mały. Z drugiej strony, rozwinęły się świetnie inne segmenty rynku, a branża ubezpieczeniowa rozkwitła na produktach inwestycyjnych. Naszą strategią jest bycie liderem w szeroko rozumianych emeryturach - w dostarczaniu rozwiązań emerytalno-rentowych, w tym także liderem na rynku OFE.

Jak w tym roku idzie sprzedaż?

Nasze tradycyjne produkty, gdzie jest zarówno część ochronna, jak i inwestycyjna, sprzedają się bardzo dobrze. Nieco słabiej jest po stronie produktów inwestycyjnych, ale tak dzieje się na całym rynku, bo spadki zrobiły swoje.

Jak Pan ocenia potrzebę wsparcia dla klientów ze strony instytucji finansowych nie tylko przy sprzedaży, ale później przy ich prowadzeniu?

To jest bardzo ważne. Wspieranie klienta jest o wiele łatwiejsze w kanale agenckim, gdzie klient otrzymuje dobrą poradę. Ma stały kontakt, zawsze może zadzwonić i porozmawiać na temat finansów, agent może przeprowadzić dokładną analizę potrzeb, ocenić ryzyko inwestycyjne - to jest właśnie główna przewaga konkurencyjna nad innymi kanałami.

Jaki jest w takim układzie najlepszy produkt na ciężkie czasy?

Z założenia mam z tym problem, bo wyczuwam, że chodzi tylko o kilka kwartałów do przodu. W krótkim terminie najlepiej chyba poczekać na lepsze czasy, inwestując w lokaty bankowe lub inne formy bezpiecznego inwestowania. Jeśli ktoś jest świadomy giełdy i ryzyka, jakie na siebie bierze, to w ciągu najbliższych kwartałów może spokojnie kupować akcje. Wystarczy mieć nieco dłuższy horyzont inwestycyjny, bo jakąkolwiek recesję z ostatnich 60 lat weźmiemy pod uwagę, to zawsze się opłacało kupować.

Zawsze jednak wracamy do tego samego pytania. Ile będzie się czekać na wzrosty?

Jesteśmy po 30-proc. spadkach i niedługo minie rok od górki. Teraz trzeba myśleć, kiedy kupić.

Zawsze umyka mi dyskusja, kiedy sprzedać.

Po wzrostach po 30 proc. rocznie trzeba sobie uświadomić, że to długo nie może trwać.

Jest jeszcze szansa na powtórzenie takich czterech lat mocnych wzrostów?

Tak.

Ale cztery lata wzrostów po 30 proc. czy po 10 proc.?

Między 10 a 20 proc. rocznie. Moim zdaniem, będzie trudno o tak wysokie stopy zwrotu, jak w ostatnich latach. Już prawie nie jesteśmy zaliczani do emerging markets, ale jeszcze nie jesteśmy w grupie krajów rozwiniętych. Pewnie niedługo będziemy zdecydowanie bliżej tych drugich, szczególnie gdy przyjmiemy euro.

Czy silny złoty nie jest problemem?

Nie. Odczuje to oczywiście część firm mocno zorientowanych na eksport, ale ogólnie gospodarki to nie dotknie. Nawet jest takie ryzyko, że gdyby złoty był za słaby, to byłoby zbyt łatwo. Nie byłoby najlepiej, gdyby waluta miała stanowić o konkurencyjności gospodarki. O tym musi decydować poziom kosztów, wykwalifikowana siła robocza itd.

Dziękujemy za rozmowę.

fot. s. Łaszewski

Jarosław Jamka

- członek zarządu

ING Towarzystwo Ubezpieczeń na Życie

oraz ING Usługi Finansowe

Lat 37. Ukończył studia na Akademii Ekonomicznej w Krakowie, specjalność rachunkowość. Na tej samej uczelni uzyskał tytuł doktora nauk ekonomicznych, specjalizując się w zakresie finansów przedsiębiorstw. Posiada licencję maklera papierów wartościowych (nr 774) oraz doradcy inwestycyjnego (nr 56).

Na giełdzie zaczął grać niewielkimi pieniędzmi jeszcze podczas studiów w roku 1993. Szybko postanowił zająć się tym zawodowo i równie szybko zdał egzamin maklerski. Jak sam mówi - na szczęście nie znalazł pracy i dzięki temu zmobilizował się do zdobycia licencji doradcy inwestycyjnego. Karierę zawodową rozpoczął jako student w 1995 roku. Zanim uzyskał wpis na listę doradców, zaczął pracę na stanowisku maklera w biurze maklerskim Certus w Krakowie. Następnie był doradcą inwestycyjnym w Departamencie Inwestycji Kapitałowych Banku BPH. Od 1996 roku pracował w wydziale Zarządzania Cudzym Portfelem Papierów Wartościowych w Beskidzkim Domu Maklerskim. Rok później przeprowadził się do Warszawy i związał się z grupą ING. Początkowo pracował w ING BSK

Asset Management, następnie w ING BSK Towarzystwo Funduszy Inwestycyjnych. Podczas pracy dla Grupy ING pełnił między innymi funkcję dyrektora Departamentu Inwestycyjnego czy wiceprezesa ING PTE. Obecnie jest członkiem zarządu ING Towarzystwo Ubezpieczeń na Życie, członkiem zarządu ING Usługi Finansowe, prezesem ING Services oraz członkiem rady nadzorczej ING Powszechne Towarzystwo Emerytalne.

Gospodarka
Piotr Bielski, Santander BM: Mocny złoty przybliża nas do obniżek stóp
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego