Zima była długa, szara i przygnębiająca. Dla inwestorów także. Wiosna napawa optymizmem. Za efekt cieplarniany na giełdach odpowiada głównie Fed, a ostatnio - pewnie także wiosenny wzrost endorfiny w organizmach, bo dane z wielu spółek i sektorów niekoniecznie. Pytanie, czy zmiana nastrojów jest trwała.
Indeksy w USA od szczytu hossy straciły około 9 proc. (DJIA). To nie jest wiele, jeśli wziąć pod uwagę, że mamy (mieliśmy?) do czynienia z gigantycznym kryzysem na amerykańskim rynku nieruchomości i w efekcie niewiele mniejszymi perturbacjami na globalnych rynkach finansowych, w tym z deficytem zaufania. W tym kontekście cena - jaką zapłacili dotychczas inwestorzy - wydaje się śmiesznie mała. Wyższą zapłacili nasi ciułacze. Tu spadek indeksów (WIG20) sięga, licząc od szczytów, około 23 proc. Ale upadek z wysokiego, biegnącego szybciej konia zawsze jest dotkliwszy.
Przecena coraz częściej jest uznawana za okazję do kupna akcji - przez zarządzających funduszami, analityków i inwestorów. Tego rodzaju głosy nasilają się teraz w związku z poprawą sytuacji na światowych, a zwłaszcza amerykańskich, giełdach. I tak wracamy do pytania o to, czy poprawa nastrojów jest trwała.
Jeśli nawet uznamy, że najgorsze mamy już za sobą (co nie jest pewne), wcale nie znaczy to, że czeka nas kolejna odsłona szaleńczej hossy. Spodziewałbym się raczej sporej zmienności w ramach stosunkowo szerokiego trendu bocznego.
Kursy akcji oglądane przed załamaniem notowań dość powszechnie zostały uznane - oczywiście ex post - za absurdalnie wysokie i oderwane od fundamentów. Skoro takie były, to z jakiego powodu rychło miałyby się stać takie same? Byłyby przecież, biorąc pod uwagę wszystko, czego dowiedzieliśmy się w ostatnich miesiącach, jeszcze bardziej absurdalne i jeszcze bardziej oderwane od fundamentów. Na razie nie widać na horyzoncie niczego, co mogłoby ponownie oszołomić inwestorów. Przeciwnie, napięć w gospodarce światowej jest więcej, niż było, perspektywy różnych sektorów się pogorszyły, a konsekwencje kryzysu będą widoczne jeszcze przez pewien czas.