Po wcześniejszych kilku dniach niemal zupełnej nudy ten tydzień był nieco ciekawszy, choć po prawdzie zawdzięczamy to tylko jednej sesji. W środę ceny skoczyły w górę i wyszły ponad poziom oporu, który przez parę tygodni ograniczał ich ruchy. Poza środą na rynku działo się niewiele.
Pierwsze dwa dni to spokój po długim weekendzie, a dwa ostatnie dni to odchorowywanie optymizmu po wspomnianym środowym wzroście cen, który został jeszcze tego samego dnia brutalnie zaatakowany przez mocny (jak na ostatnie standardy) spadek cen w USA.
Czwartek i piątek to walka byków o utrzymanie pozytywnego obrazu rynku. Za poziom graniczny uznałem 2950 pkt. W ciągu tych dwóch dni ceny nie spadły niżej, a więc tydzień ogólnie trzeba zapisać na konto byków.
Przyszłe dni to już zupełnie inna sprawa, choć nie da się ukryć, że w ostatnich tygodniach nastroje na rynkach nieco zróżowiały. Coraz częściej pada przypuszczenie, że najgorsze mamy już za sobą. Jak na razie to tylko przypuszczenie. Napływające dane nie pozwalają na większy optymizm, choć trzeba przyznać, że nie są także odzwierciedleniem apokalipsy. Na rynkach mamy okres dużej niepewności i poszukiwania sygnałów, które mogłyby tą niepewność zniwelować. Każda publikacja nabiera znaczenia. Czy to dane, czy wyniki jakiejś kluczowej spółki.
Świat porusza się w rytmie tych wiadomości. Do tego mamy rosnącą cenę ropy i już nie można mówić, że jest to wynik słabnącego dolara, bo ten akurat ostatnio rośnie. Źadna z tych publikacji nie przeważyła szali. Niepewność pozostaje. Niepewność z lekką dozą optymizmu, który wiąże się raczej z nadzieją niż twardymi wiadomościami. Przed nami kolejny tydzień, w czasie którego może dojść do przełomu. Pojawią się chociażby dane dotyczące dynamiki sprzedaży detalicznej w USA. Konsumpcja kuleje i ma poważne problemy z poprawą.