Rok 2013 - dopiero tę datę wielu ekonomistów wymienia jako ewentualny moment następnego poszerzenia Europejskiej Unii Walutowej (EMU). A i wówczas gotowa i chętna do wprowadzenia unijnej waluty może być tylko część członków. Przyczyny tak długiej przerwy są różne, ale najważniejsze to brak perspektyw na szybkie obniżenie inflacji oraz wzrost nastrojów eurosceptycznych.
"Perspektywy przyjęcia euro pozostają ważną kotwicą dla większości krajów Europy Środkowo-Wschodniej, które dołączyły do Unii Europejskiej w latach 2004 i 2007. Jednakże plany wczesnego jego wprowadzenia stopniowo ulegają zmianom" - zauważają w najnow-
szym opracowaniu ekonomiści banku UniCredit. Także oni twierdzą, że najwcześniejsze rozszerzenie granic eurolandu mogłoby nastąpić w 2013 r. Piszą w tym kontekście o Polsce, Czechach i Węgrzech. Inni analitycy zwracają jednak uwagę, że umieszczenie w tym gronie tego ostatniego państwa jest co najmniej ryzykowne. Problematyczna jest sytuacja krajów bałtyckich, które zdają się na dłuższy czas uwięzione w pułapce mechanizmu ERM-2.
Mało kto wierzy w terminy
Przypomnijmy, że 1 stycznia swoją koronę na euro zamieni najpewniej Słowacja. W 2007 r. krok ten uczyniła Słowenia. Tymczasem do wstąpienia do EMU prawnie zobowiązane są wszystkie kraje regionu. Żaden z nich bowiem nie zagwarantował sobie w traktacie akcesyjnym prawa do suwerenności monetarnej, którym cieszą się Wielka Brytania i Dania. Co ciekawe, klauzuli "opt-out" nie wynegocjowała także Szwecja, która jednak najwyraźniej nic sobie z tego nie robi.