Obecnie, aby produkt mógł być opisany jako pochodzący z któregoś z krajów UE, wystarczy, aby tam odbywał się ostatni istotny z ekonomicznego punktu widzenia etap produkcji. W praktyce oznacza to, że produkt może być w 95 proc. wykonany poza Niemcami, a nadal być oznaczony jako niemiecki.

Zgodnie z nową propozycją komisarza UE ds. podatków i unii celnej Algirdasa Semety produkt mógłby nosić oznaczenie „made in Germany" tylko wtedy, gdy co najmniej 45 proc. jego wartości powstało na terenie Niemiec.

Stowarzyszenie Niemieckich Izb Handlowych i Przemysłowych jest tym pomysłem oburzone m.in. dlatego, że dostosowanie się do nowych przepisów byłoby dla unijnych producentów kosztowne: musieliby bowiem dokonywać skomplikowanych wyliczeń, jakie są geograficzne źródła wartości ich wyrobów. Projekt KE budzi też kontrowersje prawne. Pod koniec 2009 r. Europejski Trybunał Sprawiedliwości orzekł, że niemiecki dystrybutor lin stalowych, eksportowanych z Chin, ale produkowanych w Korei Płn., nie powinien płacić takich ceł, jakby liny pochodziły z drugiego z tych krajów.

 

Sueddeutsche Zeitung, 16 stycznia 2012