Ostatnie dni na światowych rynkach są absolutnie wyjątkowe. Temat wojny na Ukrainie w większym lub mniejszym stopniu odbija się praktycznie na każdej klasie aktywów. Inwestorzy przeżywają prawdziwą huśtawkę nastrojów, a sytuacja potrafi zmieniać się nie tylko z dnia na dzień, ale nawet z minuty na minutę. Dynamiczne wahania notowań od kilku dni stały się chlebem powszednim. Z jednej strony podwyższona zmienność jest szansą na imponujące stopy zwrotu, ale z drugiej ryzyko inwestycyjne też wyraźnie wzrosło. Na razie wiele wskazuje na to, że podwyższona zmienność pozostanie z nami na dłużej.
Europa cierpi najmocniej
Patrząc na to, co dzieje się chociażby na rynkach akcji, widać, że inwestorzy uciekają od ryzykownych aktywów. W Europie na szarym końcu stawki są oczywiście indeksy rosyjskie RTS czy też MOEX. Od momentu wybuchu wojny straciły po około 20 proc., przy czym trzeba pamiętać, że straty te byłyby dużo większe, gdyby nie fakt, że w poniedziałek rosyjska giełda była zamknięta. W przypadku innych rynków sytuacja wygląda lepiej, chociaż i tak dominuje kolor czerwony. Od czwartku węgierski BUX stracił prawie 8 proc. Indeks giełdy w Grecji Athex spadł ponad 5 proc. Przecena nie ominęła także największych rynków. Francuski CAC40 czy też niemiecki DAX potraciły po około 3 proc. Nasz WIG20 mimo ciężkich chwil, które przeżywał w czwartek (stracił prawie 11 proc.), dobrze wpisuje się w europejskie trendy i od wybuchu wojny także stracił około 3 proc.
O ile Europa jest pod kreską, o tyle zdecydowanie lepiej wyglądają statystki z innych stron świata. Amerykańskie indeksy, mimo że też doświadczyły większej zmienności, od momentu inwazji Rosji są nawet na plusie. W czwartek S&P 500 zyskał 1,5 proc., zaś w piątek 2,2 proc. Wybuchu wojny nie widać także, jeśli spojrzymy się na stopy zwrotu indeksów z Azji. Japoński Nikkei jest na nieznacznym plusie. Tylko na niewielkim minusie jest Shanghai Composite.
Walutowe bezpieczeństwo
Z klasycznym odwrotem w kierunku bezpiecznych przystani mamy natomiast do czynienia na rynku walutowym. Tutaj brylują m.in. jen japoński, frank szwajcarski oraz dolar amerykański. W czwartek główna para walutowa przez chwilę była bliska przełamania poziomu 1,11, podczas gdy jeszcze na początku lutego była w okolicach 1,15. – W tym momencie znaczenie polityki monetarnej banków centralnych schodzi na drugi plan, a ruchy na rynkach są determinowane emocjami, głównie strachem. W warunkach dużej awersji do ryzyka walutą pierwszego wyboru staje się dolar amerykański. Jeśli ruchy będą się nasilać i nadal trwać, wówczas techniczne wsparcie 1,1125 powinno zostać przełamane. Wówczas notowania mogłyby spaść nawet w okolice 1,10 – uważają analitycy TMS Brokers.