To dlatego, że nasz prąd z węgla przeważnie jest droższy niż ten u sąsiadów. Tanieje tylko okresowo i w wyjątkowych sytuacjach. Z taką sytuacją mieliśmy do czynienia na początku roku, kiedy mroźna zima i problemy francuskich elektrowni atomowych podniosły ceny w wielu europejskich krajach. Jak wskazuje PGE w sprawozdaniu zarządu za I kwartał, w tym okresie cena w Polsce była o 24 zł/MWh niższa od średniej ceny w Niemczech oraz o 28 zł/MWh od średniej ceny w Czechach. Przewagę cenową utrzymała Szwecja (średnio 13 zł/MWh taniej niż u nas), a na Litwie ceny spadły o 7 proc. i były średnio 4 zł/MWh niższe od naszych.

Nasi producenci wyeksportowali w I półroczu 2,6 TWh – 10-krotnie więcej niż w analogicznym okresie 2016 r. Jednak wbrew temu, co w piątek powiedział PAP wiceminister energii Grzegorz Tobiszowski, nie ma tygodnia bez „obcego" prądu w naszym systemie. – Przez najbliższe lata Polska nie zdoła powrócić na pozycję eksportera netto energii, a ilość napływającego do nas prądu będzie rosła z roku na rok – przewiduje Aleksander Śniegocki, analityk z WiseEuropa. Dynamiczny rozwój odnawialnych źródeł energii za naszą zachodnią granicą sprawia bowiem, że średnie ceny hurtowe są tam znacznie niższe niż u nas. – Na początku przyszłej dekady może nastąpić przejściowe odwrócenie sytuacji ze względu na wyłączanie w Niemczech elektrowni jądrowych. O ile nie odpalą oni wtedy bezużytecznych obecnie gazówek – dodaje.