W październiku minęło panu dziewięć lat za sterami PKO BP. Jak podsumuje pan ten czas?
Zbigniew Jagiełło Bank odniósł bardzo duży sukces. Wystarczy porównać się z naszym konkurentem z tego czasu, Bankiem Pekao. Gdy obejmowałem stanowisko, wyceny rynkowe obu tych instytucji były do siebie zbliżone. Teraz PKO Bank Polski jest wart na giełdzie 50 mld zł, a Pekao 30 mld zł. Oznacza to, że nasza strategia była lepsza. Postawiliśmy na wzrost, dochód i rozwój w długim terminie, będący wyrazem wiary w rozwój gospodarczy kraju. Bank jest w dobrej sytuacji, dobrze poukładany. W przyszłości, niezależnie od tego, kto będzie jego prezesem, bank sobie poradzi, bo zbudowaliśmy przez lata sprawną strukturę kilkuset, a nawet może kilku tysięcy wykwalifikowanych i nastawionych na rozwój menedżerów.
Jakie były główne wyzwania na początku?
Jedną z pierwszych rzeczy, które musiałem zrobić, była zmiana postrzegania banku przez pracowników. Słyszałem od nich, że nie możemy porównywać się z innymi bankami, bo mamy misję ze względu na bycie bankiem „państwowym" i nie możemy działać tak samo jak banki komercyjne. Mieliśmy niedawno badanie zaangażowania i satysfakcji pracowników i jedno z pytań dotyczyło postrzegania banku jako typu organizacji: urzędnicza, komercyjna, klanowa czy nowego typu, jak sławne instytucje technologiczne. Większość oceniła, że jesteśmy organizacją komercyjną. Ta zmiana to duży sukces. Postrzeganie banku jako instytucji komercyjnej zorientowanej na klienta dowodzi, że pracownicy rozumieją uwarunkowania współczesnego rynku bankowego, czyli konieczność ciągłego rozwoju, koncentracji na kliencie i na rentowności oraz utrzymania impetu w rozwoju technologicznym.
Jak trafił pan do banku?