W poniedziałek funt w stosunku do dolara zyskiwał nawet ponad 1 proc. i w efekcie para GBP/USD znalazła się przy poziomie 1,261. W relacji do euro umacniał się o około 0,3 proc., do poziomu prawie 1,16. Mając w perspektywie zbliżający się Brexit, ostatnie ruchy funta mogą wydać się nieco dziwne. Mają jednak one solidne uzasadnienie.
Dobre dane, a Brexit
Za wzrostem funta stoją przede wszystkim dane z brytyjskiej gospodarki, które wskazują, że jej kondycja wcale nie jest taka zła, jak niektórzy prognozowali.
– Inflacja CPI za luty wyniosła 2,3 proc., licząc rok do roku, podczas gdy prognozy mówiły o poziomie 2,1 proc. Inflacja w Wielkiej Brytanii ze względu na mocną deprecjację funta brytyjskiego w 2016 roku oraz rosnące ceny powinna stabilnie rosnąć, co ostatecznie powinno przełożyć się na wyższe stopy procentowe. Inwestorzy powoli zaczęli wyceniać właśnie taki scenariusz. Ponadto ostatnie dane o sprzedaży detalicznej (wzrost rok do roku o 3,7 proc. względem prognozy na poziomie 2,6 proc.) rozwiewają wszelkie wątpliwości – gospodarka Wielkiej Brytanii nie jest wcale w złej kondycji, wręcz odwrotnie – mówi Mateusz Groszek, analityk Admiral Markets. W podobnym tonie wypowiada się Robert Sadoch, analityk DM mBanku. Wskazuje, że na funta oddziałują w tym momencie dwie znoszące się siły. – Z jednej strony patrząc na bieżącą kondycję brytyjskiej gospodarki oraz umacniającą się presję inflacyjną, to tamtejsza waluta pozostaje niedowartościowana. Ostatni wzrost jej notowań był właśnie pokłosiem jastrzębiego zwrotu w retoryce Banku Anglii, który w komunikacie po marcowym posiedzeniu zwrócił uwagę, że w sytuacji dalszego wzrostu inflacji i przy braku oznak pogorszenia kondycji koniunktury gospodarczej podwyżki stóp procentowych mogą być wskazane – twierdzi Sadoch.