Laboratorium bez murów i sprzętu

Za sprawą tegorocznych laureatów Nagrody Banku Szwecji im. Alfreda Nobla ekonomia stała się bardziej naukowa niż kiedykolwiek wcześniej.

Publikacja: 17.10.2021 10:03

Tegoroczny ekonomiczny Nobel trafił do (od lewej): Guido Imbensa z Uniwersytetu Stanforda (w 1/4), J

Tegoroczny ekonomiczny Nobel trafił do (od lewej): Guido Imbensa z Uniwersytetu Stanforda (w 1/4), Joshui Angrista z MIT (w 1/4) oraz Davida Carda z Uniwersytetu Kalifornijskiego (w 1/2) za empiryczną rewolucję, którą zapoczątkowali w latach 90., m.in. wykorzystując tzw. naturalne eksperymenty.

Foto: AFP

Jak rewolucja francuska wpłynęła na tempo wzrostu gospodarczego na świecie? Jest za wcześnie, aby to ocenić.

Co się stanie, gdy zapyta się dziesięciu ekonomistów o zdanie na jakiś temat? Usłyszy się jedenaście różnych odpowiedzi.

Pierwsze prawo ekonomii: na każdego ekonomistę przypada inny ekonomista o przeciwstawnych poglądach. Drugie prawo ekonomii: obaj się mylą.

Takie dowcipy znają nawet ludzie, którzy nie potrafią z nazwiska wymienić żadnego ekonomisty. Wydźwięk tych żartów dobrze oddaje dość powszechne przekonanie, że przedstawiciele tej profesji są niezdolni do wypracowania wspólnego stanowiska. O czym to świadczy? Że w ekonomii nie ma praw. A jeśli nie ma praw, to ekonomia nie jest nauką w takim sensie, w jakim jest nią np. fizyka, chemia czy medycyna. Ten argument pojawia się co roku w dyskusjach na temat nagród Nobla jako wyjaśnienie, dlaczego Alfred Nobel nie przewidział w swoim testamencie wyróżnienia dla ekonomistów. To, które przyznaje im Szwedzka Akademia Nauk i które powszechnie nazywa się ekonomicznym Noblem, to formalnie Nagroda Banku Szwecji im. Alfreda Nobla w dziedzinie nauk ekonomicznych. Została ufundowana ponad 70 lat po śmierci patrona przez szwedzki bank centralny. Nie jest to żadna tajemnica. Ale to, że ekonomiści są nagradzani w tygodniu noblowskim i jest w to zaangażowana ta sama instytucja, która przyznaje laury przedstawicielom nauk ścisłych, może sugerować, że ekonomia również jest nauką ścisłą, a nie społeczną. A nauki ścisłe cieszą się większą renomą i wiarygodnością niż nauki społeczne.

Przekonanie o „nienaukowości" ekonomii bierze się m.in. stąd, że na gruncie tej dyscypliny nie da się prowadzić powtarzalnych eksperymentów w dających się kontrolować warunkach. Nie można wybrać dwóch identycznych grup podmiotów – np. państw, firm lub ludzi – aby sprawdzić, czy jakaś interwencja w jednej z nich doprowadzi do istotnych różnic względem drugiej, w której tej interwencji nie wprowadzono. Nie można na przykład gwałtownie obniżyć stopy procentowej w połowie identycznych pod każdym innym względem państw albo skrócić tygodnia pracy połowie ludności kraju. Takie badanie byłoby trudne z powodów organizacyjnych, finansowych oraz etycznych. A równolegle do zmian, których konsekwencje badacze chcieliby poznać, zachodziłoby prawdopodobnie wiele innych, które zamazywałyby obraz.

Ten nurt krytyki ekonomii zupełnie pomija zmiany, które zaszły w tej dyscyplinie w ostatnich trzech dekadach, za Joshuą Angristem i Joernem-Steffenem Pischke nazywane często mianem „rewolucji wiarygodnościowej" (ang. credibility revolution). Chodzi właśnie o wprowadzenie do badań ekonomicznych metody randomizowanego eksperymentu. To nie jest dzisiaj nisza, tylko główny nurt ekonomii. Szwedzka Akademia Nauk ma tego świadomość. W 2019 r. Noblem w dziedzinie nauk ekonomicznych nagrodziła troje badaczy – Esther Duflo, Abhijita Banerjee i Michaela Kremera – za „wykorzystanie podejścia eksperymentalnego do redukcji ubóstwa na świecie". W tym roku sięgnęła jeszcze dalej do korzeni rewolucji empirycznej, wyróżniając wspomnianego Angrista, wykładowcę w MIT, Guido Imbensa z Uniwersytetu Stanforda oraz Davida Carda z Uniwersytetu Kalifornijskiego, pionierów badań opartych na tzw. eksperymentach naturalnych, czyli przypadkowych, nieplanowanych.

Historia jest pełna zrządzeń, które wpłynęły w jakiś sposób tylko na (losową) część populacji jakiegoś regionu. Sztuką jest ich odnalezienie i wyciągnięcie wniosków, w tym rzetelne ustalenie przyczynowości, a nie tylko korelacji. Tegoroczni nobliści, a za nimi tysiące innych badaczy, tę sztukę opanowało, dzięki czemu ekonomia stała się nauką w dużym stopniu empiryczną i wolną od ideologii i dogmatów, które często stanowią podszycie teorii.

Przedstawiamy kilka nieoczywistych wniosków, do których prowadzi ekonomia uprawiana w duchu tegorocznych noblistów. Cel? Pokazanie, jak wszechstronną nauką jest współczesna ekonomia i jak bliska jest naszych codziennych problemów.

Minimum wiedzy o płacy minimalnej

W 1994 r. Card i zmarły w 2019 r. Alan Krueger przeanalizowali wpływ podwyżki płacy minimalnej na zatrudnienie, korzystając z danych z dwóch sąsiadujących ze sobą amerykańskich stanów o podobnej strukturze demograficznej i etnicznej. Jeden z nich – New Jersey – w kwietniu 1992 r. podwyższył płacę minimalną z 4,25 do 5,05 USD za godzinę, drugi – Pensylwania – pozostawił ją bez zmian. Card i Krueger sprawdzili, czy zgodnie z tym, co podpowiadała dominująca wtedy teoria, zatrudnienie w New Jersey będzie ewoluowało inaczej niż w Pensylwanii. Podwyżka płacy minimalnej teoretycznie powinna sprawić, że część pracowników stanie się dla pracodawców zbyt droga, biorąc pod uwagę ich wydajność. A to powinno negatywnie wpłynąć na zatrudnienie. Dane z przeszłości zdawały się to potwierdzać, ale trudno było definitywnie rozstrzygnąć, w którym kierunku biegła przyczynowość. Być może płace minimalną podnoszono tam, gdzie koniunktura na rynku pracy słabła? Konstrukcja badania Carda i Kruegera pozwoliła tę trudność obejść. Okazało się, że w restauracjach szybkiej obsługi w New Jersey zatrudnienie nawet wzrosło, podczas gdy w drugim badanym stanie zmalało.

Autorzy wielokrotnie zastrzegali, że te wyniki nie powinny być interpretowane jako zielone światło dla władz do dowolnego podnoszenia płacy minimalnej. Konsekwencje podwyżek będą bowiem zależały od wielu czynników, np. wyjściowego poziomu tej płacy, struktury branżowej gospodarki itp. Zwykle, mimo wszystko, będą miały negatywny wpływ na zatrudnienie, choć znacznie słabszy, niż wcześniej sądzono. Ale w pewnych okolicznościach taka polityka może wręcz zatrudnienie zwiększać. Te okoliczności to np. istnienie monopsonu (dominującego pracodawcy) na rynku pracy. Podwyżka płacy minimalnej zwiększa wówczas aktywność zawodową osób o niskich zarobkach, a to może przyczynić się do wzrostu zatrudnienia.

Imigranci kontra autochtoni

W 1980 r. kubański przywódca Fidel Castro dopuścił emigrację z wyspy. Z około 125 tys. osób, które opuściły komunistyczny raj, połowa osiedliła się w Miami (co oznaczało wzrost podaży pracowników o 7 proc.!). David Card wykorzystał ten „naturalny eksperyment", aby ustalić, jaki jest wpływ imigracji na lokalne rynki pracy. W tym celu porównał zmiany w Miami i czterech innych podobnych pod wieloma względami miastach, które nie doświadczyły napływu Kubańczyków. To pozwoliło obejść problem typowy dla badań nad imigracją, wynikający z tego, że przyjezdnych przyciągają zwykle kwitnące rynki pracy. W tym przypadku było inaczej. Analiza Carda wykazała, że fala imigracji nie wpłynęła istotnie ani na stopę bezrobocia, ani na poziom płac wśród niekubańskich niskowykwalifikowanych pracowników. Jednym z wyjaśnień tego zaskakującego wyniku jest to, że imigranci zastąpili pracowników z innych rejonów, w tym z USA, którzy przyjechaliby do Miami, gdyby nie napływ Kubańczyków.

Co nam daje szkoła?

Jasne jest, że średnio rzecz biorąc, zarobki rosną wraz z poziomem wykształcenia, czy to mierzonym uzyskanym dyplomem, czy liczbą lat spędzonych w szkołach. Tyle że z tej zależności niewiele wynika. Zarówno sukcesy zawodowe, jak i wcześniejsze wyniki w szkole mogą być determinowane przez wrodzone zdolności uczniów. Aby uporać się z tą interpretacyjną przeszkodą, Joshua Angrist i Alan Krueger wykorzystali konstrukcję amerykańskiego systemu szkolnictwa. Otóż dzieci z danego rocznika rozpoczynają edukację w tym samym momencie, niezależnie od tego, ile mają wówczas lat, ale przerwać mogą ją, gdy ukończą 16 lat. Efekt jest taki, że dzieci urodzone w grudniu przeciętnie uczą się dłużej niż te urodzone w styczniu i – jak wynika z ustaleń Angrista i Kruegera – lepiej zarabiają. Ponieważ data urodzenia jest cechą losową, można przyjąć, że różnice w zarobkach są pochodną różnic w długości nauki. Jak silny jest ten efekt? Dodatkowy rok edukacji podnosi wynagrodzenie przyszłego pracownika aż o 9 proc. Ale w praktyce dotyczy to tylko tych uczniów, którzy przerywają naukę w pierwszym możliwym momencie.

Związek miłości i przestępczości

Począwszy od lat 90., w USA gwałtownie zaczęła maleć liczba przestępstw. W tym samym okresie wyraźnie wzrosło zatrudnienie w policji, co zachęca do szybkich wniosków. Ale nakłady na policję zwykle rosną pod presją społeczeństwa, gdy ludzie czują się zagrożeni. Żeby wyizolować wpływ liczby policjantów na przestępczość, ta pierwsza musi się zmieniać niezależnie od drugiej. Jak się okazuje, takie przypadki zdarzają się przed wyborami, gdy ubiegający się o reelekcję burmistrzowie starają się przypodobać elektoratowi. Porównując miasta, w których tak się stało, do innych, w których trendy przestępczości były podobne, ale nie nadchodziły akurat wybory i zatrudnienie w służbach porządkowych się nie zmieniało, można ustalić, że większa liczba funkcjonariuszy istotnie obniża przestępczość. Ale w słynnej „Freakonomii", skąd ten przykład pochodzi, Steven Levitt i Stephen Dubner piszą, że w USA do spadku przestępczości od lat 90. w jeszcze większym stopniu przyczyniła się legalizacja aborcji w całym kraju w 1973 r. Analiza kierunku przyczynowości jest możliwa, bo wcześniej – w 1970 r. – aborcja stała się legalna w pięciu stanach. Konsekwencją tych zmian w prawie było to, że od lat 70. rodziło się znacznie mniej niechcianych dzieci, które statystycznie rzecz biorąc, częściej w wieku nastoletnim i w dorosłości zasilają szeregi przestępców. Levitt – jeden z współautorów tych badań – podkreśla, że związek dostępności aborcji z przestępczością nie jest jedynym ani nawet najważniejszym czynnikiem, który należy brać pod uwagę, konstruując prawo aborcyjne. Jest jednak faktem.

Instytucje mają znaczenie

Ekonomia rozwoju, która szuka odpowiedzi na pytanie, dlaczego niektóre kraje są zamożne, a inne nie, to jedna z trudniejszych dyscyplin. Czynników, które mają wpływ na długookresowe wyniki gospodarek, są setki i często występują jednocześnie. „Eksperymenty naturalne" są tu wyjątkowo pomocne. Jednym z nich – niechlubnym – była kolonizacja. W głośnym artykule z 2001 r. Daron Acemoglu, Simon Johnson i James Robinson zauważyli, że w tych koloniach, gdzie oczekiwana śmiertelność osadników była wysoka, kolonizatorzy mieli w zwyczaju tworzyć „ekstraktywne" instytucje (np. prawa), których celem było wyssanie zasobów. Tam, gdzie śmiertelność była niższa, częściej się osiedlali, zaprowadzając ład instytucjonalny zbliżony do europejskiego. Na tej podstawie ekonomiści doszli do wniosku, jak ważną rolę w rozwoju odgrywają „inkluzywne" instytucje. W historii Polski takim naturalnym eksperymentem były rozbiory. Jan Vogler, obecnie wykładowca Uniwersytetu w Konstancji, wykazał, że odmienne praktyki zaborców wpłynęły na jakość administracji publicznej, której zróżnicowanie utrzymuje się do dziś. Z kolei Paweł Bukowski z London School of Economics dowodzi, że różnice w polityce edukacyjnej zaborców są nadal widoczne w wynikach egzaminów uczniów szkół podstawowych.

Parkiet PLUS
Zyski spółek z S&P 500 rosną, ale nie tak szybko jak ten indeks
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Parkiet PLUS
Tajemniczy inwestor, czyli jak spółki z GPW traktują drobnych graczy
Parkiet PLUS
Ile dotychczas zyskali frankowicze
Parkiet PLUS
Napływ imigrantów pozwolił na odwrócenie reformy podnoszącej wiek emerytalny
Materiał Promocyjny
Samodzielne prowadzenie księgowości z Małą Księgowością
Parkiet PLUS
Wstrząs polityczny w Tokio, który jakoś nie wystraszył inwestorów
Parkiet PLUS
Coraz więcej czynników przemawia przeciw złotemu