Wiele europejskich indeksów giełdowych zyskiwało w poniedziałek po południu po ponad 1 proc., a euro lekko umacniało się wobec dolara. Trwało odrabianie strat poniesionych w piątek, po tym jak prezydent USA Donald Trump zagroził nałożeniem od 1 czerwca 50-proc. ceł na towary z Unii Europejskiej, uzasadniając to tym, że negocjacje z UE dotyczące ceł „nie posuwają się do przodu”. W niedzielę wieczorem przywódca USA wycofał się jednak z tej groźby i przesunął termin ewentualnej podwyżki ceł na 9 lipca, by dać UE więcej czasu do negocjacji. Zrobił tak po rozmowie telefonicznej z Ursulą von der Leyen, przewodniczącą Komisji Europejskiej. Rozmowę tę określił jako „bardzo miłą”.
– Europa jest gotowa prowadzić rozmowy szybko i zdecydowanie. By osiągnąć dobrą umowę, potrzebujemy czasu do 9 lipca – zadeklarowała von der Leyen.
Meandry polityki
2 kwietnia, czyli w „dniu wyzwolenia”, Trump ogłosił nałożenie na UE 20-proc. ceł w ramach mechanizmu ceł wzajemnych. Później tymczasowo obniżył te cła do 10 proc., czyli do podstawowej stawki, obowiązującej wobec większości gospodarek. Niespodziewana, piątkowa zapowiedź podwyżki tych ceł do 50 proc. wywołała więc spory niepokój wśród inwestorów lokujących pieniądze na rynkach europejskich. Mocno wzrosło wówczas prawdopodobieństwo, że gospodarka strefy euro zostanie wepchnięta w tym roku w recesję. Wszak w zeszłym roku kraje UE eksportowały do USA dobra warte łącznie prawie 606 mld USD. Amerykański eksport do Unii Europejskiej wyniósł wówczas nieco ponad 370 mld USD. O ile UE byłaby w przypadku ceł dużo mocniej poszkodowana niż USA, o tyle gospodarka amerykańska też poniosłaby straty. Według analityków Bloomberg Economics wojna celna z UE mogłaby ściąć 0,6 proc. z amerykańskiego PKB. Inwestorzy odetchnęli więc z ulgą, gdy ryzyko podwyżki ceł mocno się oddaliło.
– Nie zmieniamy naszej oceny, że amerykańskie cła na produkty z UE ostatecznie zostaną ustalone na poziomie zbliżonym do 10 proc. Widzimy jednak, że są czynniki ryzyka, a droga do zawarcia porozumienia handlowego może być wyboista – ocenia Andrew Kenningham, ekonomista z Capital Economics.
Trump może długo trzymać inwestorów w niepewności co do ostatecznego kształtu jego polityki handlowej. O ile w piątek groził 25-proc. cłem na smartfony (które miałoby uderzyć m.in. w Apple’a i Samsunga, gdyby te koncerny nie chciały przenosić produkcji do USA), o tyle w niedzielę stwierdził, że nie zależy mu specjalnie na tym, by w wyniku wyższych ceł wracała do USA produkcja odzieżowa. – Nie zależy nam specjalnie na produkcji butów sportowych i T-shirtów. Chcemy produkować sprzęt wojskowy. Chcemy budować wielkie rzeczy – zapewniał Trump. Wyjaśnił, że to Steve Bessent, jego sekretarz skarbu, przekonał go do tego, że USA nie powinny stawiać dużego nacisku na kwestię ceł na tekstylia.