Rynki finansowe, wystraszone ekonomicznymi konsekwencjami agresji Rosji (i Białorusi) na Ukrainę znalazły się w takim miejscu, że wystarczy drobny pretekst, żeby to maksymalnie wychylone giełdowe wahadło ruszyło w drugą stronę. W miejscu, gdzie wyprzedanie niektórych europejskich indeksów czy złotego, podobnie jak sygnalizowane przez oscylatory wykupienie na rynku ropy było już tak duże, że gra zgodnie z trendem była więcej niż ryzykowna.
I pierwszy taki pretekst się pojawił. Pierwsza jaskółka, która wprawdzie wiosny nie czyni, ale daje nadzieję, że ta za jakiś czas wiosna przyjdzie. Było nim postawienie przez Rosję żądań, od spełnienia których uzależnione zostało wstrzymanie działań wojennych.
To pozytywny znak. Po pierwsze dlatego, że jest jakaś nadzieja na deeskalację. Po drugie, to może świadczyć o coraz większych problemach Moskwy, co... jeszcze bardziej przybliża koniec walk w Ukrainie. Stąd też nie dziwi, że w poniedziałek ropa po mocnym rajdzie w górę, w drugiej połowie dnia oddała znaczącą część wzrostów. Nie dziwi, że europejskie indeksy po mocnych minusach tuż po otwarciu zminimalizowały straty lub zakończyły dzień na plusach.
Oczywiście, nie należy ulegać złudzeniu, że za chwilę wszystko wróci do normy, a rynki ochoczo wrócą do poziomu sprzed ataku na Ukrainę. Nic takiego się nie stanie. Dotychczasowych negatywnych gospodarczych konsekwencji ataku na Ukrainę nie da się odwrócić. Światowa gospodarka wyhamuje, Europa Zachodnia doświadczy stagflacji, inflacja będzie szaleć, a rosyjska gospodarka przeżyje jeden z największych kryzysów, z których już prawdopodobnie się nie wygrzebie. Dlatego wychodzenia będzie długie, a na nowe rekordy na niemieckim DAX czy francuskim CAC40 możemy czekać nie tyle miesiące, co nawet i lata.
Znacznie korzystniej przedstawiają się krótkoterminowe perspektywy. Poniedziałkowa sesja pokazała, że rynek czeka na pretekst do wygenerowania silnego odbicia w górę. Stąd też nawet jeżeli w najbliższym czasie takie nowe „wojenne" preteksty się nie pojawią, to jeżeli tylko doniesienia z Ukrainy nie będą dramatycznie złe, to właśnie poniedziałkowe minima sesji mogą być wykorzystane do próby „łapania dołka". W przypadku DAX są to okolice 12440,67 pkt, w przypadku CAC40 5756,38 pkt, a dla najsłabszego z polskich indeksów, czyli mWIG40, poziom 4022,54 pkt. I to powinien być dla inwestorów scenariusz bazowy. Szczególnie że do wygrania jest sporo. Nie wydaje się, że w negatywnym scenariuszu wymienione wyżej indeksy pogłębiły poniedziałkowe dołki o więcej niż jakieś 3 proc. Ewentualny sygnał deeskalacji może za to zapewnić wzrost rzędu 10 proc. W przypadku mWIG40 może nawet i 14–15 proc.