Rentowność benchmarkowych papierów dziesięcioletnich wspięła się na chwilę powyżej 4,2 proc., zbliżając się niebezpiecznie do szczytów z jesieni ub.r. Niewątpliwie „pomógł” w tym lipcowy, prawie 16-proc. wzrost cen ropy naftowej. Konsekwencje tego powinniśmy zobaczyć w czwartkowym raporcie o inflacji w USA, która według modelu oddziału Fedu z Cleveland przestała się obniżać w lipcu.

Wyraźne cofnięcie cen surowców w ostatnich dniach przyniosło jednak dla odmiany ulgę na rynku obligacji, których rentowność – w przypadku papierów dziesięcioletnich – cofnęła się w okolicę 4 proc. Przynajmniej na razie udało się więc uniknąć scenariusza pokonania szczytów rentowności z jesieni ub.r.

Z bardziej długoterminowej perspektywy obligacje z rynków bazowych wydają się dużo ciekawszą propozycją do portfela inwestycyjnego niż np. trzy lata temu, gdy rentowność ocierała się o skromne 0,5 proc. Obligacjom w tym roku nie pomagała z pewnością oddalająca się wizja recesji, w trakcie której okazują się one zwykle najlepszym z aktywów (bo spadają stopy procentowe), aczkolwiek scenariusz recesji pozostaje w grze. W najnowszym raporcie z amerykańskiego rynku pracy za lipiec naszą uwagę zwrócił spadek tzw. tymczasowego zatrudnienia (temporary help services) do poziomu najniższego od 22 miesięcy – to historyczne dane o wyższej mocy prognostycznej niż stopa bezrobocia, która jest niska.