[srodtytul]Tanie akcje nie zawszesą atrakcyjne[/srodtytul]
Jeśli jednak mamy do czynienia z pogarszaniem się koniunktury w gospodarce, to jest bardzo prawdopodobne, że nisko wyceniane spółki nie tylko nie odczują poprawy, ale jeszcze bardziej pogrążą się w kłopotach finansowych, które mogą zagrozić ich istnieniu. Wówczas tego typu walory stają się jeszcze tańsze, mimo że wydawały się i tak już skrajnie tanie. Przykłady z czasów bessy z lat 2007–2008 są pod tym względem niezwykle obrazowe. Przykładowo należący wówczas do najtańszych spółek Synthos na koniec 2007 r. notowany był z C/Z na poziomie zaledwie 3,5. W „normalnych” czasach, jeśli chodzi o sytuację gospodarczą, tak niska wycena byłaby trudna do wyobrażenia (obecnie C/Z dla tej samej spółki przekracza 14). Po roku, na koniec roku 2008, wskaźnik C/Z był dalej na niemal takim samym krańcowo niskim poziomie (3,7), ale przez ten rok kurs spadł o 66 proc. Obrazuje to typowe dla czasów bessy zjawisko – mimo spadku notowań wskaźniki C/Z nie tylko nie spadają (sygnalizując coraz większą atrakcyjność), ale nawet potrafią rosnąć, jeśli szybciej od kursu akcji idą w dół zyski spółek.
Wnioski te potwierdza generalnie analiza w oparciu o wskaźnik cena/wartość księgowa. Portfel akcji dobieranych według tego kryterium także sprawował się bardzo dobrze w udanych dla giełdy latach, za to w chudych okresach przynosił gwałtowne straty. Tutaj wyniki są jeszcze bardziej rozchwiane – podczas gdy w roku 2006 zarobić można było aż 182,4 proc., to w kryzysowym 2008 r. kapitał stopniałby aż o 78,1 proc.
[srodtytul]Jakie rozwiązanie?[/srodtytul]
Z jednej strony takie rozchwianie zdecydowanie zniechęcać może do kupowania najtańszych akcji jako strategii samej w sobie. Z drugiej, skoro jednak zdarzają się lata, w których walory takie przynoszą astronomiczne zyski, to żal byłoby przegapić okazje. Jak poradzić sobie z tym dylematem? Rozwiązań jest przynajmniej kilka. Inwestorzy przywiązani do analizy fundamentalnej mogą bacznie obserwować sytuację w gospodarce, śledząc rozmaite wskaźniki, jak dynamika produkcji przemysłowej czy wskaźnik PMI. Historia podpowiada, że tanie akcje opłaca się trzymać w portfelu wówczas, gdy gospodarka rośnie lub odbija się od dna. A oznaki załamywania się pozytywnej tendencji warto potraktować jako sygnał do realizacji zysków lub wstrzymania się z zakupami. Na przykład wszystkich lub przynajmniej większości strat w 2008 r. można było uniknąć, monitorując wykres wskaźnika PMI dla polskiego przemysłu. Już w końcu 2007 r. znalazł się on najniżej od prawie 2,5 roku, a w maju 2008 r. zanurkował poniżej kluczowego poziomu 50 pkt (wartości poniżej tej bariery traktuje się jako oznakę pogarszania się kondycji przemysłu). Z kolei dynamiczne odbicie PMI na wiosnę 2009 r. zachęcało do szybkiego wypełniania portfela uatrakcyjnionymi przez bessę akcjami.
Jak te wnioski mają się do obecnej sytuacji? Chociaż według ostatniego odczytu wskaźnik PMI dla naszego kraju zaczął się już wyraźnie oddalać od szczytu, to jednak miesiąc spadku to za mało, by mówić o niepokojącej tendencji. Ponadto PMI na poziomie 55,6 pkt jest wciąż tak wysoko, że o kondycji w przemyśle trudno mówić inaczej niż bardzo dobra. A to teoretycznie powinno dalej sprzyjać kursom najtańszych spółek.