Dla laika natłok wieści na temat kryzysu zadłużenia w strefie euro, a ostatnio także rosnącego długu USA, to główny czynnik wywierający niekorzystną presję na ceny akcji na GPW. Nie potrzeba jednak głębokich analiz, by w całym tym szumie informacyjnym dostrzec, że jeśli chodzi o główne światowe indeksy, dramatu nie widać. Mimo krótkoterminowych wahań amerykański S&P 500 od lutego utrzymuje się w trendzie bocznym nieopodal szczytów hossy. Podobnie jest np. z niemieckim indeksem DAX. Jeśli zatem przypisywać niepokojom związanym z nadmiernym zadłużeniem jakieś średnioterminowe znaczenie, to można by jedynie przyznać, że co najwyżej hamują one hossę.
Kryzys zadłużenia to powierzchowne wytłumaczenie
Można by jeszcze spekulować, że rynki rozwinięte są w miarę mocne tylko dlatego, że w dobie awersji do ryzyka to tradycyjnie właśnie w ich kierunku wraca kapitał z uważanych za bardziej ryzykowne rynków wschodzących. Tyle tylko, że na tych drugich także nie widać dramatycznych wydarzeń. Indeks MSCI Emerging Markets tkwi w takiej samej konsolidacji co S&P 500 (tyle że trwa ona dłużej – już od października ub.r.).
Objawów masowej ucieczki od ryzyka i „upychania" naszego kraju do jednego worka z krajami najbardziej zadłużonymi nie widać na rynku obligacji. Popyt na polskie długoterminowe papiery skarbowe systematycznie spycha ich rentowność do nowych minimów.
O tym, że obawy o kraje strefy euro i pułap długu USA nie są najważniejszą kwestią zaprzątającą głowy inwestorów na GPW, świadczy także relatywna słabość małych spółek. Skoro najbardziej podatne na przepływy globalnego kapitału są kursy największych firm, to gdyby ten kapitał był wystraszony kryzysem zadłużenia, to gromadzące takie właśnie spółki WIG20 powinien zachowywać się znacznie słabiej niż gromadzący głównie małe firmy sWIG80 (małe spółki ze względu na stosunkowo niewielką płynność obrotu są generalnie poza kręgiem zainteresowania zagranicznych graczy). Tymczasem sytuacja jest właściwie odwrotna. Podczas gdy WIG20 od tegorocznych szczytów spadł o mniej niż 10 proc., to sWIG80 runął już o ok. 15 proc. O ile indeks dużych firm jest dopiero w pobliżu pięciomiesięcznego minimum, o tyle wskaźnik maluchów zaatakował już dołek z czerwca 2010 r.
Słabszy wzrost, wyższe stopy
Jak już wskazywaliśmy w poprzednich miesiącach, podłoże do takiego rozwoju wydarzeń to wcale nie utrata płynności finansowej przez Grecję ani też targi polityczne nad podniesieniem pułapu zadłużenia w USA, ale słabnący wzrost gospodarczy w naszym kraju. Przypomnijmy, że w czerwcu br. roczna dynamika produkcji przemysłowej wyniosła zaledwie 2 proc., podczas gdy u szczytu koniunktury (w czerwcu 2010 r.) było to 14,3 proc. Niestety wiele wskazuje na to, że na tym jeszcze nie koniec negatywnego oddziaływania ze strony gospodarki. Jedną z przyczyn są odroczone w czasie (działające z opóźnieniem) efekty uboczne podwyżek stóp procentowych z pierwszego półrocza. Na początku czerwca dokładnie przeanalizowaliśmy tę kwestię, dochodząc do wniosku, że w przeszłości zmiany stóp, zarówno oficjalnych jak i rynkowych, z ok. dziewięciomiesięcznym wyprzedzeniem zapowiadały w przeszłości w miarę trafnie kierunek (choć niekoniecznie siłę) przyszłych zmian kursów akcji. Ponieważ mamy koniec miesiąca, to czas zaktualizować obliczenia. Na wykresie zestawiliśmy roczną zmianę indeksu sWIG80 z roczną zmianą trzymiesięcznej stawki WIBOR, będącej miernikiem rynkowych kosztów pieniądza (w celu pokazania relacji odwróciliśmy wykres zmian WIBOR do góry nogami).