Dziura w budżecie państwa w przyszłym roku ma spuchnąć do rekordowych 289 mld zł – ogłosili premier Donald Tusk i minister finansów Andrzej Domański. To aż o 105 mld zł, czyli 57 proc., więcej niż i tak już ogromny deficyt w tym roku. Dlaczego rząd Tuska pogarsza stan publicznej kasy? W dużej mierze ma to być efekt „czyszczenia” finansów publicznych po tym, jak rząd PiS wyprowadzał sporą ich część do tzw. funduszy budżetowych. Ale nie tylko o to chodzi.
Skąd taki wzrost
– Sam przyrost deficytu rok do roku wynika głównie z decyzji, by to budżet państwa spłacił dług Polskiego Funduszu Rozwoju i Funduszu Przeciwdziałania Covid-19, zaciągnięty podczas pandemii – wyjaśnia Karol Pogorzelski, ekonomista Banku Pekao. Gdyby nie to, fundusze te musiałyby same emitować nowy dług na spłatę starego. Łącznie chodzi tu aż o 63 mld zł. Do tego doliczyć jeszcze trzeba ok. 25 mld zł ubytków w dochodach podatkowych budżetu państwa z tytułu reformy finansów samorządów (co oznacza, że budżet zarobi mniej, za to JST dostaną więcej pieniędzy). A także – jak wynika z wyliczeń Pekao – ok. 19,5 mld zł na wzrost wydatków na obronność (z 4,2 proc. PKB do 4,7 proc. PKB razem z Funduszem Wsparcia Sił Zbrojnych). – Jednocześnie trzeba zwrócić uwagę, że nawet po wyłączeniu tych nadzwyczajnych pozycji, deficyt budżetu pozostaje bardzo duży – zaznacza Karol Pogorzelski.
Czy grozi nam kryzys fiskalny
Jak wskazuje ekonomista, wynika to z ekspansywnej polityki fiskalnej w Polsce, którą kontynuuje nowy rząd. – Transfery socjalne wzrosły już w tym roku, w przyszłym pojawić się mają kolejne. Widać też, że resort finansów nie szuka nowych źródeł dochodów, może poza nielicznymi wyjątkami. Trzeba się liczyć z tym, że deficyt budżetu pozostanie trwale wysoki przez dwa–trzy lata – komentuje Pogorzelski. Zresztą sam premier Tusk mówił, że budżet na 2025 r. ma być „odpowiedzialny, ale hojny”. Znajdą się więc w nim pieniądze na „stare” programy PiS, takie jak 800+, 13. i 14. emerytura, czy dalsze częściowe mrożenie cen energii, ale też na nowe propozycje – jak „babciowe” czy renta wdowia. – Czy grozi nam z tytułu tak wysokiego deficytu kryzys fiskalny? – zastanawia się Marcin Mrowiec, ekspert ekonomiczny Grant Thornton. – Myślę, że w krótkim okresie raczej nie. Mamy dosyć silny wzrost gospodarczy w tym i przyszłym roku, a budżet będzie go jeszcze wspierał. Przy podwyższonej inflacji powinno zapewnić to kasie państwa wzrost wpływów z podatków. W perspektywie roku czy dwóch nie spodziewałbym się załamania fiskalnego – ocenia.
Jak dodają ekonomiści, inwestorzy na rynkach finansowych rozumieją też, że nasze potrzeby pożyczkowe netto, również rekordowo wysokie (ok. 367 mld zł w 2025 r. wobec 250 mld zł w 2024 r.), wynikają w dużej mierze z sytuacji geopolitycznej i koniecznego wzrostu wydatków militarnych. Potwierdzają to reakcje rynku po ogłoszeniu przez rząd planów na przyszły rok. Polski dług został przeceniony o ok. 10 pkt bazowych, ale były to umiarkowanie negatywne reakcje. – W średnim terminie skończy się taryfa ulgowa dla tego rządu – przekonuje Mrowiec. – Nie można w nieskończoność żyć ponad stan, lekką ręką wydawać coraz więcej na transfery socjalne, często nieefektywne. By budżet się spinał, państwo będzie musiało pożyczać średnio ponad 1 mld zł dziennie w przyszłym roku! A co, gdy przyjdzie, a to jest pewne, spowolnienie gospodarcze? Rząd musi już zacząć się przygotowywać do gorszych czasów, przez ograniczenie deficytu tak, by nie działać gwałtownie, gdy one nadejdą – radzi Mrowiec.