Pieniądze płyną z banków na rynek mieszkaniowy szerokim strumieniem. Klienci nie tylko wycofują środki z nisko oprocentowanych lokat i coraz częściej kupują mieszkania za gotówkę (w IV kwartale udział takich transakcji, dotyczących nowych mieszkań, w siedmiu największych miastach wzrósł aż do 74 proc.), ale także same banki udzielają dużo kredytów hipotecznych (w 2017 r. ich wartość wzrosła o 11 proc., do 46,4 mld zł, był to najlepszy rok od sześciu lat).
Ceny przyspieszą?
Analitycy szacują, że na polski rynek nieruchomości w 2017 r. mogło trafić łącznie aż 111 mld zł. To przy założeniu, że w skali całego kraju udział transakcji gotówkowych wynosił 50 proc., ale prawdopodobnie był wyższy, biorąc pod uwagę wysoki odczyt z IV kwartału, więc kwota ta mogła się zbliżyć do 120 mld zł.
Duży napływ pieniędzy na ten rynek może skutkować wzrostem cen mieszkań (do tej pory rosły stabilnie, w kilkuprocentowym tempie). Narodowy Bank Polski w opublikowanym w grudniu raporcie o stabilności systemu finansowego (ukazuje się co pół roku) wskazał, że w połowie 2017 r. nie zadziałał jeszcze trzeci komponent popytu mieszkaniowego – popyt spekulacyjny. „Skłonność do spekulacji mieszkaniowej jest wprost proporcjonalna do dynamiki cen (zyski kapitałowe) oraz odwrotnie proporcjonalna do stóp procentowych (koszty alternatywne oraz koszty kredytu)" – dodano.
Istnieje obawa, że duże napływy pieniędzy na rynek nieruchomości i spory popyt w połączeniu z wyzwaniami deweloperów (rosnące ceny materiałów, pracy, trudniejszy dostęp do wykwalifikowanych pracowników i do gruntów) spowodują, że wzrost cen nieruchomości przyśpieszy, co napędzi też popyt spekulacyjny.