– Zanim zadebiutujemy na GPW, chcemy pokazać dobry wynik. A w ubiegłym roku nie za bardzo mieliśmy się czym pochwalić – mówi.

W 2008 roku spółka wypracowała około 94 mln zł przychodów ze sprzedaży. Rok zamknęła na minusie. Jak wskazuje prezes, zaważyło na tym przede wszystkim osłabienie złotego. – Kurs jest dla nas kluczowy, bo jesteśmy importerem. Cały surowiec kupujemy za granicą i płacimy za niego w euro. Teraz na szczęście kursy już się ustabilizowały. Ten rok powinniśmy zamknąć na plusie – mówi szef Contimaksu. Dodaje, że jeśli chodzi o sprzedaż, to na ten rok planowane jest jej zwiększenie do około 104 mln zł. W pierwszej połowie roku obroty zwiększyły się o około 10 proc. Półrocze firma zakończyła na plusie.

Contimax produkuje marynaty (np. rolmopsy, płaty śledziowe a la Bismarck), filety w zalewie i konserwy rybne. Ma dwa zakłady i zatrudnia około 400 osób. W pierwszej połowie roku prowadził rozmowy w sprawie fuzji z giełdowym konkurentem, firmą Wilbo. Jednak do transakcji nie doszło, bo negocjacje rozbiły się o cenę.

Teraz Contimax wskazuje, że stawia raczej na rozwój organiczny. To właśnie na ten cel zostałyby przeznaczone pieniądze ze sprzedaży akcji (zarząd nie zdradza planowanej wartości oferty). – Nie mamy potrzeby przejmować firm. Dysponujemy dużym potencjałem wewnątrz spółki. A gdybyśmy mieli pieniądze z giełdy, jeszcze byśmy go wzmocnili – mówi Cieślik. Dodaje, że spółka chce położyć nacisk na produkty z wyżej półki. – W tym kierunku poszły rynki zachodniej Europy i tak też będzie w naszym kraju. Rośnie popyt na wyroby wysokoprzetworzone – mówi.