Indeks wciąż jest ok. 30 proc. powyżej dołka, a takie odbicie zwykle oznaczało zmianę trendu na wzrostowy. Już dziś WIG20 ma dobre warunki do powrotu na ścieżkę wzrostu. W zeszłym tygodniu natomiast świetnie poradziły sobie małe i średnie spółki, notując wzrost odpowiednio o 3,1 proc. i 2,7 proc. Wśród ważnych dziś z rana kwestii eksperci wskazują m.in. sytuację na rynku ropy oraz łagodzenie restrykcji pandemicznych w Chinach.
„Payrollsy” nie wystraszyły inwestorów
Patryk Pyka, DI Xelion
Piątkowa sesja na GPW zakończyła się sporą przeceną w gronie polskich blue chipów. WIG20 zamknął ostatecznie notowania ze spadkiem o 1,9%, osiągając przy tym obroty w okolicach 1,2 mld zł. Tym sposobem WIG20 przerwał trwającą od sześciu tygodni wzrostową passę. Znacznie lepiej zachowała się natomiast druga i trzecia linia spółek – mWIG40 zyskał 0,5%, a sWIG80 0,4%. Od październikowego dołka indeks WIG20 zyskał ok. 30% i nie jest zapewne żadnym odkryciem stwierdzenie, że polski rynek po tak dynamicznym odbiciu dojrzał do korekty. Natomiast odnosząc się do perspektyw dotyczących kontynuacji wzrostów w kolejnych miesiącach, warto zwrócić uwagę, że w historii notowań WIG20 odbicie od dołka o więcej niż 20% w zdecydowanej większości przypadków oznaczało zmianę trendu i rozpoczęcie okresu hossy.
W piątek inwestorzy przede wszystkim wyczekiwali świeżych danych z amerykańskiego rynku pracy. Te ostatecznie okazały się wyraźnie lepsze od oczekiwań – w listopadzie w sektorze pozarolniczym przybyło ok. 260 tys. etatów, podczas gdy prognozy wskazywały na przyrost o 200 tys. Zaskoczył również wzrost płac, który w ujęciu miesięcznym wyniósł 0,6% i był najwyższy od stycznia. Reakcja rynkowa na silne dane z rynku pracy okazała się jednak krótkotrwała i bardzo ograniczona. W pierwszym momencie mogliśmy zaobserwować spory wzrost rentowności amerykańskich skarbówek oraz aprecjację dolara, ale już po niespełna dwóch godzinach rynek powrócił do poziomów sprzed publikacji danych. W myśl zasady „im gorzej tym lepiej” pierwsza reakcja Wall Street na piątkowe dane nie mogła być inna niż negatywna. Jednak po słabym otwarciu do głosu stopniowo dochodzili kupujący i w konsekwencji kluczowe amerykańskie indeksy zakończyły sesję z kosmetycznymi zniżkami. Sytuacja z piątku jest dość symptomatyczna i wskazuje na to, że najważniejszym wydarzeniem tego miesiąca będzie publikacja amerykańskiej inflacji CPI za listopad (13 grudnia). To najprawdopodobniej ten odczyt zadecyduje o tym, w jakich nastrojach na rynkach będziemy kończyć rok 2022.
Tymczasem po burzliwych negocjacjach Unia Europejska i państwa G7 ustaliły pułap cenowy na zakup rosyjskiej ropy naftowej transportowanej drogą morską, który ma wynosić 60 USD/brk. Wprowadzony limit będzie egzekwowany przede wszystkim za pośrednictwem firm ubezpieczeniowych, co jest w praktyce możliwe ze względu na to, że ok. 90% światowego rynku ubezpieczeń transportów morskich kontrolują państwa G7. Warto zwrócić uwagę, że odmiana ropy Urals już od wybuchu wojny w Ukrainie kwotowana jest z dyskontem do ropy typu Brent o ok. 25-30 USD/brk. To oznacza, że rosyjska ropa jest aktualnie handlowana na rynku niewiele powyżej wprowadzonego limitu cenowego. Nie zakładamy zatem, by czynnik ten mógł w najbliższym czasie wpłynąć znacząco na wyceny surowca.