Do ostatnich sesji na warszawskiej giełdzie trzeba było podchodzić z dużym dystansem. Przypadały one bowiem na okres między poszczególnymi święta więc siłą rzeczy aktywność inwestorów w tym czasie była ograniczona. Pierwszym prawdziwym testem dla rynku miała być wtorkowa sesja. I jeśli faktycznie tak ją traktować to można powiedzieć, że rynek znowu oblał ten test, a przynajmniej największe spółki.
Sam początek notowań był dość niemrawy i wyglądało to tak, jakby inwestorzy jeszcze żyli świętami. WIG20 zaczął dzień przy poziomie zamknięcia z piątku (w poniedziałek nie było sesji na GPW). W kolejnych godzinach handlu działo się już jednak nieco więcej. Problem w tym, że karty na rynku znowu rozdawała podaż.
Już w połowie notowań WIG20 tracił około 0,5 proc. i tym samym był z jednym z najsłabszych indeksów na Starym Kontynencie. Postawa naszego rynku szczególnie raziła w zestawieniu z tym co działo się chociażby w Niemczech. Tamtejszy DAX w ciągu dnia zyskiwał ponad 1 proc. Ratunkiem dla nas mógł być kapitał amerykański. Mógł być, ale nie był. Indeksy na Wall Street zaczęły dzień od niewielkiej przeceny, ale to wystarczyło by wywołać popłoch na naszym parkiecie. Przed godz. 16.00 nadeszła druga fala wyprzedaży, która zepchnęła indeks WIG20 ponad 1 proc. pod kreskę. Po takim ciosie nasz rynek nie był w stanie się już podnieść. Ostatecznie indeks największych spółek naszego parkietu stracił 1,33 proc. Głównym hamulcowym okazały się spółki paliwowe. PKN Orlen czy też Lotos w ciągu dnia traciły ponad 3 proc.
Na pocieszenie pozostaje fakt, że o ile największe spółki faktycznie znalazły się pod presją podaży, tak już średnie i małe firmy radziły sobie zdecydowanie lepiej. Indeks mWIG40 zyskał 1,66 proc. natomiast sWIG80 urósł 1 proc.
Z nowym rokiem, nowym krokiem. Powiedzenie to chyba nie dotyczy jednak naszego flagowego indeksu WIG20. Słabość względem innych zagranicznych wskaźników, a także indeksów średnich i małych spółek notowanych na warszawskim parkiecie to historie, które przecież dobrze znamy z poprzedniego roku.