Iluż ja takich „specjalistów” poznałem... Bywało, że w cztery oczy chcieli mnie pozywać przed sąd. Myślicie, że żartuję? Nie. I właśnie dlatego opowiem o pewnej sprawie, która wiosną tego roku rozstrzygnęła się na wokandzie.
W marcu bieżącego roku Wojewódzki Sąd Administracyjny w Gorzowie Wielkopolskim rozstrzygał sprawę skargi pewnego obywatela, którego anonimowe oznaczenie nie sugeruje nawet imienia. Aby więc tytułowym imiennikom ujmy więcej nie czynić, w dalszej treści będziemy mówić o podatniku. Nasz „bohater” nie zasługuje przy tym, aby określać go jakimkolwiek mianem pisanym wielką literą, a w kontekście całej historii w zasadzie każde jego określenie powinno być rozumiane z przymrużeniem oka. Ani z niego bohater, ani podatnik, ani... inwestor. Kim według mnie był, powiem na samym końcu.
Postaram się w wielkim skrócie pokazać, jak nie należy się zachowywać w podatkach, zwłaszcza gdy przy użyciu wyłącznie naszej ignorancji, próbujemy testować wszystkich naraz: instytucję finansową, organy podatkowe, a nawet sądy – licząc chyba na to, że swoją dezynwolturą w rozumieniu przepisów prawa wprawimy w osłupienie wyżej wymienionych do tego stopnia, że przez pomyłkę przyznają nam rację. O co więc poszło?
Dwóch panów pożyczyło sobie akcje. Ot... pakiecik kilkuset tysięcy. Zawarli zwykłą umowę pożyczki, która, co w sumie nie może dziwić, przewidywała przeniesienie własności. Jest własność – można sprzedać, więc pożyczkobiorca sprzedał. A potem to już normalnie: biuro maklerskie wystawiło PIT, koszty uzyskania wpisano zerowe i trzeba było się rozliczyć z podatku, który wyniósłby w złotych mniej więcej tyle, ile było akcji. Podatnik najpierw zaatakował wystawcę informacji PIT-8C i zaliczył pierwsze pudło. Potem z rzadką nonszalancją zignorował wezwania skarbówki, bo chyba myślał, że jak zamknie oczy, to nikt go nie zobaczy, żeby na koniec strzelić focha i pójść ze skargą do sądu. No bo jak to tak!? Podatek od „krótkiej sprzedaży”?!
Tak, szanowni Czytelnicy, podatnik uznał, że skoro papiery pożyczył, a potem sprzedał, to wszyscy powinni zauważyć, że to była „krótka sprzedaż”. A że papierów nie zwrócił, to z tej „krótkiej sprzedaży” dochodu nie ma i podatku od przeszło miliona przychodu uzyskanego z transakcji naliczać nie wolno. Do tego jeszcze kosztów nie ma, bo bohater „dopiero” co pożyczył, a zwrócić ma w 2027 roku, więc wtedy wszystko się przedawni i przepadnie... Oprócz tego, że „janusz”, to chyba do tego „biedny mały miś”?