Pojawiło się też w tej dyskusji kilka argumentów, które spróbuję poniżej przeanalizować.
Zacznijmy od początku – dlaczego akurat zyski z dochodów kapitału czy lokat miałyby być zwolnione z podatku, podczas gdy opodatkowane pozostałyby zyski z pracy (tu krańcowa stawka to >40 proc.) lub prowadzonej działalności gospodarczej czy np. dochody z wynajmu nieruchomości? Cechą dobrego i szczelnego systemu podatkowego powinno być założenie, że każdy dochód jest opodatkowany, bez względu na sposób czy źródło jego osiągnięcia, idealnie w podobnym stopniu, ewentualnie – teoretycznie lepsze rozwiązanie, ale praktycznie trudne do wprowadzenia – dochód trudniejszy do osiągnięcia czy obarczony wyższym ryzykiem mógłby być opodatkowany niżej niż ten łatwiejszy do zarobienia. Dochód z lokaty z pewnością nie jest trudniejszy do osiągnięcia niż dochód z pracy czy na giełdzie, więc dlaczego miałby być opodatkowany niższą stawką czy wręcz zerową? Podobnie trudno uzasadnić wyższe opodatkowanie inwestycji giełdowych vs. lokaty w banku, tym bardziej że w dłuższym terminie to lepiej by było, gdyby popularność inwestycji na giełdzie raczej rosła, niż była zmniejszana wyższym podatkiem.
Zastanówmy się teraz, dlaczego inflacja miałaby być akurat pretekstem do zniesienia podatku od zysków kapitałowych? Przecież to raczej sztucznie utrzymywane przez RPP na ultraniskim poziomie względem inflacji stopy procentowe są przyczyną tego, że Polacy tracą realnie miliardy złotych na lokatach czy w obligacjach (w normalnej ekonomicznie rzeczywistości stopy procentowe powinny być wyższe niż inflacja). Podatek od odsetek wpływa na to w niewielkim stopniu. Ale jeśli przyjmiemy argument inflacyjny za zniesieniem podatku, to tym samym powinna to być przesłanka za zniesieniem czy zmniejszeniem PIT (czy podatku od dochodów z wynajmu nieruchomości) – wszak inflacja zjada nie tylko realną wartość oszczędności, ale także wynagrodzeń – nie wszyscy dostają podwyżki inflacyjne (najlepszym tego przykładem jest szeroko rozumiana sfera publiczna). Przejściowe zniesienie podatku PIT też byłoby bardzo dobrą rekompensatą za wysoką inflację (dodajmy – niezawinioną przez obywateli, natomiast w części wywołaną działaniami decydentów) i uchroniłoby realną wartość wynagrodzeń. Więcej byłoby także beneficjentów. Logika rozumowania podobna jak w przypadku propozycji zniesienia podatku od zysków z rynków kapitałowych.
Kolejnym z argumentów za zniesieniem czy obniżeniem podatku od dochodów kapitałowych mógłby być taki, że zwolnione są z niego ponad 5-letnie zyski ze sprzedaży nieruchomości – tyle że jest to akurat moim zdaniem argument za tym, aby inwestycje te właśnie podatkiem od zysków objąć, analogicznym w wysokości do podatku Belki, ewentualnie rozszerzyć 5-letnie zwolnienie na wszystkie aktywa (czyli także akcje). Jako inwestycja, zakup kolejnej– po tej w której się mieszka – nieruchomości nie różni się to aż tak bardzo od inwestycji w akcje. Zwróćmy też uwagę, że zyski z dochodów z np. wynajmu nieruchomości są obłożone podatkiem (ryczałt 8,5 proc.), jednak znacznie niższym niż podatek od dywidend (19 proc.), a ekonomicznie są to dochody do siebie dość podobne. Przykład z nieruchomościami pokazuje, że opodatkowanie zysków z aktywów okazuje się mocno nieujednolicone, brakuje w tym przede wszystkim konsekwencji.
Progresywność? Jakkolwiek bym liczył, 19 proc. od 1 mln zł dochodu to 100 razy więcej niż 19 proc. od 10 000, czyli progresywność jest – kto zarabia więcej, płaci więcej i bez wyjątku (co np. nie jest prawdą w przypadku dochodów ze sprzedaży nieruchomości, podatku od nieruchomości – tu mamy jednolitą stawkę od m2, więc w sumie „degresywność”, nie do końca „kto zarabia więcej, płaci więcej” sprawdza się w przypadku dochodów z pracy, patrz ryczałt z odliczaniem składek zdrowotnych vs. etat i podwójne ich opodatkowanie).