Dane GUS wskazały, że nowe zamówienia w przemyśle Polski spadły w marcu o -22% w ujęciu rocznym. W marcu był to spadek o -2,7%. Podobnie, słabe dane obserwujemy też w dynamice miesięcznej, która wskazała dziś -1% spadek wobec -2,7% osunięcia z lutego na marzec. Także otwierający tydzień, poniedziałkowy odczyt produkcji przemysłowej w Polsce wypadł bardzo słabo. Dane wskazały wówczas na -6% spadek rok do roku wobec oczekiwanych -2%. W efekcie dane dokładają większej ilości argumentów za słabszą, polską walutą.
Trudno oczekiwać też, by utrzymująca się strukturalna słabość przemysłu Niemiec i szerszej, europejskiej gospodarki nie znalazła w końcu odzwierciedlania w koniunkturze nad Wisłą. Słabszą koniunkturę przemysłową w Polsce uzupełniają oczekiwane, niewielkie podwyżki cen prądu latem, ponieważ rząd zdecydował się na wyłącznie częściowe, bardzo łagodne odmrożenie cen energii. W efekcie inflacja w końcówce roku prawdopodobnie oscylować będzie w okolicach 4%, dając RPP argument za przynajmniej jedną obniżką. Oczywiście największa niepewność pochodzi od wciąż bardzo wysokiego realnego wzrostu płac, ale ostatnie dane sugerują, że nadwyżki przeznaczane są na nadbudowę oszczędności, po tym jak konsumenci w latach 2020-2022 przekonali się, że inflacja w każdej chwili może wrócić.
Tymczasem publikacja wstępnych indeksów Ifo z Niemiec sygnalizuje niewielką poprawę w zakresie oceny sytuacji bieżącej, oczekiwań i klimatu biznesowego. Nie możemy tego samego powiedzieć o Włoszech, gdzie sentymenty konsumentów dziś mocno rozczarowały oczekiwania. Dalsza, spadkowa presja na eurodolarze może zacząć (w końcu) ciążyć także złotemu, który do niedawna opierał się dewaluacji, mimo słabości euro. Presję obserwujemy od jakiegoś czas w większości walut rynków wschodzących, a premia dla PLN wydaje się powoli ulatniać. Ostatnie dane makro z Polski sugerują jednak, że RPP nie będzie miała tak mocnych, jak oczekiwano argumentów, by utrzymywać stopy bez zmian, przy czym największa 'gołębia' niespodzianka pochodzi wciąż z cen energii, gdzie, choć nie znamy wciąż zmian poziomu opłat przesyłowych, prawdopodobnie nie ziszczą się czarne scenariusze prowadzące do przeszło 7% CPI w grudniu 2024 roku.
Wczorajsze, wstępne dane S&P PMI za kwiecień z USA wypadły słabiej od prognoz, dając argumenty za realizacją zysków na indeksie dolara i rajdem na Wall Street, ale dziś obserwujemy spadki na eurodolarze i odbicie USD. Wydaje się, że amerykański dolar, choć prawdopodobnie będzie zmagał się z mieszanymi odczytami, może utrzymać przewagę na koszykiem pozostałych walut, wobec niepewnych skutków zacieśniania monetarnego w strefie euro, słabszych konsumentów w Wielkiej Brytanii i wciąż odbieranej przez rynki, gołębiej polityki Banku Japonii. Ciężko uwierzyć, by historycznie 'drogi' złoty był w stanie trwale i zupełnie uodpornić się na ten stan rzeczy.
Za dolara płacimy dziś 4,04, za euro 4,31, za funta szterlinga 5,02, a za franka szwajcarskiego 4,42.