To zaledwie dwa dni po tym, jak na czołowym indeksie nowojorskiej giełdy (S&P 500) wyraźnie zanegowana została spadkowa formacja głowy i ramion. To kolejny dowód na to, jak duży wpływ na nastroje ma to, co dzieje się na Wall Street, a także, w jaką grę gra z rynkami amerykański Fed. Trudno znaleźć mocne argumenty za tym, że amerykańskie akcje mają dalej rosnąć – tak zwane V-kształtne bądź U-kształtne odbicie gospodarki po lockdownie jest wciąż bardziej życzeniem niż scenariuszem szeroko dopuszczanym przez ekonomistów. Ogromną niewiadomą jest też to, jaka będzie w najbliższych tygodniach krzywa zakażeń po ostatnim, masowym poluzowaniu społecznych obostrzeń. Wreszcie, czy należy zakładać, że Chiny nie podejmą w najbliższych tygodniach działań odwetowych wymierzonych w USA? Czyżby Pekin obawiał się, że wzmocniłyby one tylko pozycję Trumpa przed listopadowymi wyborami? Jak widać, wiele pytań pozostaje wciąż otwartych, ale rynki zbytnio się tym nie przejmują. Brak złych informacji to dobre wieści wspierające scenariusz pompowania spekulacyjnego balona. Ta atmosfera udzieliła się także rynkom wschodzącym, które teoretycznie powinny bardziej ucierpieć na pandemii niż kraje rozwinięte. Ile w tym efektu pokrywania krótkich pozycji, a ile rzeczywistej wiary w pozytywną zmianę? Tempo umocnienia złotego zdaje się sugerować to pierwsze.