Przez długi czas głównym zarzutem dla QE była perspektywa odwetu inflacji na portfelach niewinnych obywateli. Adwersarze gołębich zapędów Jerome'a Powella oraz jego poprzedników tracili jednak z czasem argumenty, kiedy okazywało się, że inflacja dóbr i usług według oficjalnych miar pozostawała na stabilnym poziomie, a efekt taniego pieniądza widoczny był głównie we wzroście wartości aktywów inwestycyjnych. Dla prezydenta Trumpa miarą sukcesów jego polityki pozostają nastroje na Wall Street. Perspektywa ich utrzymania do listopadowych wyborów jest więc wprost powiązana z koniecznością wywierania nacisku na utrzymanie niskich stóp oraz kontynuację luzowania monetarnego.
W kontekście ostatnich zapowiedzi Jerome'a Powella w Jackson Hole, dotyczących bardziej swobodnego podejścia do utrzymania celu inflacyjnego wydaje się, że rosnące od kwietnia oczekiwania inflacyjne w USA miały jednak swoje uzasadnienie. Tym komunikatem Fed puścił oko do rządzących, oznajmiając, że nie będzie hamować efektów proinflacyjnych i prorozwojowych wydatków rządowych, a nawet dołoży swoją cegiełkę. Na tej sytuacji zyskują bardziej agresywni inwestorzy, którzy liczą na dalszą aprecjację na rynkach akcji i obligacji skarbowych. Ofiarami pozostają natomiast inwestorzy defensywni, którzy życzyliby sobie, aby wyceny rynkowe powiązane były z realną wartością fundamentalną. ¶