Podobnie jak wtedy notowania odbiły się z wieloletnich minimów. Co ciekawe, ta analogia cały czas się utrzymuje. Dosłowne jej potraktowanie sugerowałoby, że ceny ropy weszły niedawno w kolejną – finałową – fazę trendu wzrostowego, która w omawianym przypadku z lat 2009–2011 była dynamiczna (od tego punktu notowania urosły o kolejne 25 proc.), ale zarazem dość krótkotrwała (z tego punktu zwyżka trwała jeszcze ok. ośmiu tygodni).
Kontynuacji trendu wzrostowego towarzyszy rekordowe – i rosnące z tygodnia na tydzień – zaangażowanie dużych spekulantów (m.in. funduszy hedgingowych), którzy masowo obstawiają pozytywny scenariusz. Na razie nie jest to przeszkoda, ale warto pamiętać o tym, że w razie załamania trendu wzrostowego mechanizm zacznie działać w drugą stronę – ucieczka kapitału będzie napędzała przecenę, co już nieraz obserwowaliśmy.
Reasumując, ropa jest w silnym trendzie wzrostowym, który pod względem czasu trwania i zasięgu do złudzenia przypomina to, z czym mieliśmy do czynienia w latach 2009–2011. Jeśli trzymać się tej analogii, to do potencjalnego szczytu (na wiosnę?) ropa zdąży się sporo podrożeć. Zauważmy, że lokalny szczyt w notowaniach w 2011 roku skorelowany był z lokalnym przesileniem na globalnych rynkach akcji. Oczywiście nie ma żadnej gwarancji, że nadal będziemy mieli „powtórkę z historii" – w którymś momencie widoczne na wykresie ścieżki mogą się „rozjechać".