Z mojej wiedzy wynika, że światowy rynek energetyczny, obejmujący poszukiwania złóż gazu i ropy naftowej, zbudowany jest na modelu w którym firmy inwestujące w koncesje ponoszą ryzyko związane zarówno z możliwością znalezienia surowca, jego wydobycia i transportu, jak i stabilności politycznej w regionie inwestycji. Innej drogi do powiększania posiadanych zasobów surowców energetycznych po prostu nie ma. I dotyczy to wszystkich: wielkich globalnych korporacji, koncernów energetyczno-paliwowych kontrolowanych przez Skarb Państwa jak i prywatnych inwestorów.
Źle by się stało gdyby ryzyko, niezbędne i niemożliwe do uniknięcia, stało się powodem zaniechania inwestycji prowadzonych w wielu miejscach świata przez polskie firmy. Jeśli za obarczone ryzykiem prowadzenie działalności mają być stawiane zarzuty menedżerom i właścicielom, to wkrótce może się okazać, że nawet te nieliczne działania prowadzone obecnie przez polskie firmy - w tym w zakresie poszukiwań ropy i gazu - zostaną zaniechane.
Z wielkim entuzjazmem powitano w Polsce możliwość występowania złóż gazu łupkowego. Do tej pory kilkanaście firm nabyło kilkadziesiąt koncesji pozwalających na poszukiwania złóż tego niekonwencjonalnego gazu. Aby Polska stała się jednak drugą Norwegią potrzebnych jest wiele prac geologicznych, prawnych i logistycznych. Już dzisiaj wiadomo, że znaczna część inwestycji skończy się niepowodzeniem. Problemy stojące za uruchomieniem wydobycia gazu łupkowego związane z ochroną środowiska, czy opłacalnością wydobycia spowodują, że niektóre firmy nie będą w stanie wykazać się sukcesem. Czy to znaczy, że prokuratura będzie ścigać ich zarządy?
Niedawno w jedną z firm zajmujących się wydobywaniem gazu łupkowego w Polsce zainwestował George Soros, jeden z najbardziej znanych inwestorów na świecie. Czy jeśli firma, której stał się akcjonariuszem nie uruchomi wydobycia w Polsce, to jakakolwiek prokuratura postawi zarzuty znanemu filantropowi i finansiście za podjęcie ryzyka w Polsce? Nie zdziwiłbym się specjalnie, wszak zupełnie niedawno prokuratura, nie proszona o to przez jakiegokolwiek akcjonariusza, postawiła zarzuty członkom zarządu czołowego operatora telefonii komórkowej w Polsce. W tej sprawie nie obyło się bez widowiskowych zatrzymań i majątkowych poręczeń. O tym było głośno. O tym, że wszystkie te umowy zostały podpisane za zgodą statutowych organów spółki, mniej. O tym, że sąd zdjął z "podejrzanych" wszystkie prokuratorskie rygory i zabezpieczenia, w ogóle się nie mówi.
Przywoływany przepis o działalności na szkodę spółki miał być narzędziem w rękach akcjonariuszy, którzy - gdyby zaszła taka potrzeba - mogliby uruchomić działania wobec nagannie działających zarządów. W przypadku Ryszarda Krauze prokuratura próbuje występować z pozycji dominującego akcjonariusza, udowadniając, że pokrzywdzona jest jego firma, a "krzywdzącym" on osobiście, jako jej właściciel. Dzisiaj Krauze. Kto następny jutro? W Polsce decyzje prokuratury zwyczajowo traktowane są jak wyrok sądu. W praktyce oznacza to zdeptanie dobrego imienia wielu uczciwych ludzi i zniszczenie dobrze prosperującej firmy. W miażdżącej i przygnębiającej większości spraw "o działalność na szkodę spółki", na etapie postępowania sądowego, okazuje się, że prokuratura nie miała racji. Wtedy jednak nie ma już zainteresowania mediów, nikt za zniszczenie przedsiębiorstw i przedsiębiorców nie odpowiada. Nikt prawdziwie pokrzywdzonym nie powie nawet przepraszam. Ocieramy się o szaleństwo, niestety bardzo bolesne w skutkach ekonomicznych
Zygmunt Solorz-Żak Warszawa, 11 listopada 2010 r.