To, że po drugiej turze wyborów parlamentarnych we Francji nie doszło na rynkach do większych wstrząsów, można uznać za przejaw tego, że jej wynik został uznany przez inwestorów za najbardziej optymalny spośród złych scenariuszy. Zjednoczenie Narodowe, któremu patronuje Marine Le Pen, wypadło w wyborach dużo gorzej, niż się spodziewano. Nie będzie więc rządzić, co oddala widmo konfliktu Paryża z Brukselą. Choć najwięcej mandatów zdobył Nowy Front Ludowy – obejmujący m.in. miłośników czerwonej Wenezueli, putinowskiej Rosji i Hamasu – to jednak i on nie ma szans na samodzielne rządy. Daleki od większości jest również prezydencki blok Razem dla Republiki. To oznacza albo paraliż parlamentu na co najmniej rok, albo próbę klecenia koalicji między blokiem prezydenta Macrona, centroprawicową partią Republikanie (tą jej częścią, która nie sprzymierzyła się z Le Pen) oraz bardziej umiarkowanymi ugrupowaniami wchodzącymi w skład Nowego Frontu Ludowego, takimi jak Partia Socjalistyczna.
Chęć zostania premierem wyraził już co prawda Jean-Luc Mélenchon, przywódca Nowego Frontu Ludowego i wchodzącej w jego skład partii Francja Niepokorna, ale trudno sobie wyobrazić na czele rządu człowieka otwarcie popierającego Putina i Hamas, opowiadającego się za wyjściem Francji z NATO i snującego wizje nałożenia na bogatych 90-procentowego podatku. Pojawiają się więc pogłoski, że być może nowym premierem zostanie dawny socjalistyczny prezydent Francois Hollande. Prezydent chce jednak, by rządowi szefował (przynajmniej przez jakiś czas) dotychczasowy premier Gabriel Attal. W tej wizji parlament i rząd nie będą się zajmowały później niczym istotnym, a Macron będzie mógł sobie administrować krajem do końca kadencji upływającej dopiero w 2027 r.
Koniec reform we Francji po wyborach parlamentarnych
Administrowanie krajem raczej nie będzie spokojne. Macron musi się liczyć choćby z próbami cofnięcia niepopularnej reformy emerytalnej. Może się też pojawić większa presja na wzrost wydatków fiskalnych, co będzie groziło sporem z Komisją Europejską w kwestii deficytu.
– W wyniku impasu politycznego Francja może mieć jeszcze większe trudności z rozwiązaniem problemów wewnętrznych i budżetowych. Przeprowadzenie niezbędnych cięć, wymaganych przez Unię, nie będzie łatwe i prawdopodobnie doprowadzi do zwiększenia napięć między Francją a władzami w Brukseli. Do tego wcielenie w życie nastawionej na wzrost agendy Macrona nie jest już takie pewne ze względu na naciski zarówno frakcji lewicowych, jak i skrajnie prawicowych na zwiększenie wydatków, które przełoży się na większe ryzyko fiskalne. Impas mogłyby rozwiązać nowe wybory, ale Macron ma prawo je ogłosić najwcześniej za rok. Oznacza to, że Francja nie może liczyć na żadne natychmiastowe rozwiązanie, jeśli paraliż będzie się przeciągał – twierdzi Charu Chanana, zarządzająca działem strategii walutowej Saxo Banku.