W grudniu inflacja w Polsce zwolniła do 16,6 proc. rok do roku z 17,5 proc. w listopadzie – podał w piątek GUS, potwierdzając swój wstępny szacunek sprzed tygodnia. Tamte wstępne dane były dla ekonomistów sporą niespodzianką: tak ostrego hamowania inflacji nie oczekiwali bowiem nawet najwięksi optymiści. Zaskoczenie wymusiło weryfikację scenariuszy na 2023 r. „Dezinflacja”, która już wcześniej przewijała się w prognozach ekonomistów, stała się bardziej namacalna.
W noworocznej ankiecie „Parkietu” z połowy grudnia, analitycy przeciętnie przewidywali, że w 2023 r. wskaźnik cen konsumpcyjnych (CPI) będzie rósł średnio w tempie 13,7 proc. rok do roku, po 14,4 proc. w 2022 r. Prognozy, które zebraliśmy od uczestników konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego w pierwszych dniach stycznia, częściowo uwzględniające już inflacyjną niespodziankę z grudnia, wskazują już na średni wzrost CPI w tym roku o 12,9 proc.
Daleka droga do celu
Do tej beczki miodu trzeba jednak dodać dwie łyżki dziegciu. Po pierwsze, korekta prognoz nastąpiła z bardzo wysokiego poziomu. Jeśli porównać aktualne przewidywania uczestników naszego konkursu do tych z przełomu września i października ub.r., to okazuje się, że oczekiwana ścieżka inflacji jest dziś wyżej. Kwartał temu ekonomiści przeciętnie prognozowali, że w trzech pierwszych kwartałach br. (IV kwartału br. tamta runda prognostyczna jeszcze nie obejmowała) CPI będzie rósł w tempie 13,9 proc. Obecnie oczekują w tym okresie inflacji na poziomie 14,3 proc. Po drugie, spadek inflacji ze szczytu, który prawdopodobnie przypadnie w lutym, w przewidywalnej przyszłości nie sprowadzi jej do celu NBP. W IV kwartale br., jak oczekują dziś przeciętnie ekonomiści, inflacja będzie wynosiła wciąż blisko 9 proc. A to, czy i jak szybko będzie opadała dalej, nie jest pewne.