Choć w porównaniu z przyrostem długu z 2020 r., który wyniósł 290 mld zł ze względu na konieczność walki ze skutkami pandemii, nie są to tak astronomiczne kwoty, to wciąż można mówić o dużym wzroście. Pytanie, czy sytuacja społeczno-gospodarcza wymaga takiej interwencji polityki publicznej, by potrzebny był kolejny skok zadłużenia. – Jeśli chodzi o potrzeby, to warto zwrócić uwagę, że rząd ma ambitne plany, czy to w zakresie zwiększenia inwestycji czy nakładów na służbę zdrowia – zauważa Piotr Bartkiewicz, ekonomista Banku Pekao. – Nie mówię, że te programy nie mają uzasadnienia, bo mają, ale nie zmienia to faktu, że większość z nich musi być finansowana długiem, bo dochodów z podatków nie wystarczy – dodaje Bartkiewicz.
Większość tych zapowiedzi to elementy Polskiego Ładu, który ma kosztować średnio nieco ponad 70 mld zł w roku. Mieszczą się tu i reforma podatkowa, i wyższe nakłady na zdrowie (docelowo do 7 proc. PKB, a w 2022 r. – do 5,75 proc.), budowa Centralnego Portu Komunikacyjnego itp.
– Sam fakt, że w finansach państwa występuje deficyt, nie jest rzeczą straszną, dopóki nie prowadzi do to nadmiernego wzrostu długu. Póki trwa dobra koniunktura, ryzyko gwałtownego pogorszenia stanu finansów publicznych nam nie grozi. Odwrotnie, łatwiej nam wyrastać z długu – zaznacza Piotr Bielski, główny ekonomista Santander Bank Polska.
Rzeczywiście, z prognoz w projekcie budżetu wynika, że zadłużenie państwa w relacji do PKB ma się zmniejszać z 57,5 proc. PKB w 2020 r. do 55,5 proc. PKB w 2022 r.