Już od jakiegoś czasu, szczególnie w odniesieniu do europejskich giełd, mówiło się o potrzebie spadkowej korekty po bardzo udanym I kwartale, ale patrząc na to, co wydarzyło się na rynkach w czwartek i piątek, można zaryzykować stwierdzenie, że chyba niekoniecznie o to chodziło. To nie były zwykłe spadki. To była paniczna wyprzedaż.

Już w czwartek indeksy na całym świecie znalazły się pod presją podaży. WIG20 stracił na wartości ponad 4 proc. Największą od czasów covidowych przecenę zaliczyły także indeksy na Wall Street. Jeśli ktoś myślał, że będzie to jednorazowy wybryk niedźwiedzi, srodze się pomylił. W piątek podaż znów zaatakowała. Na początku notowań co prawda jeszcze nieśmiale, ale później już z całą mocą. Dość powiedzieć, że nasz WIG20 momentami spadał aż ponad 6 proc. Nie dość, że ciążyło nam otoczenie w postaci ceł (w piątek m.in. Chiny zapowiedziały cła odwetowe na Stany Zjednoczone), to jeszcze zagęściła się mocno atmosfera wokół banków notowanych na GPW, po tym jak Adam Glapiński zasygnalizował zbliżające się obniżki stóp procentowych. Indeks WIG-banki stracił podczas piątkowej sesji 10,2 proc. WIG20 w takim otoczeniu nie mógł przejść suchą stopą przez rynkową zawieruchę. Spadł w piątek ostatecznie o 6,4 proc. Indeks szerokiego rynku WIG obniżył się o 5,8 proc. i zamknął notowania na poziomie 89 tys. pkt, a przecież jeszcze nie tak dawno wypatrywaliśmy poziomu 100 tys. pkt. Nowy tydzień na rynkach zapowiada się niezwykle emocjonująco. Odbicie po tak dużych spadkach jest prawdopodobne, ale czy okaże się trwałe?