Chociaż wtorkowa sesja nie przyniosła rynkowego przełomu i ostatecznie niewiele wniosła do obrazu rynkowego, to miała naprawdę interesujący przebieg. Swoje, przysłowiowe pięć minut, miały zarówno niedźwiedzie, jak i byki.
Dzień zaczął się od uderzenia podaży. Początkowy spadek indeksu WIG20 sięgał około 0,5 proc., jednak szybko wskaźnik największych spółek zszedł ponad 1 proc. pod kreskę. To zresztą dobrze wpisywało w nastroje, jakie panowały na innych rynkach. Podczas azjatyckiej części dnia giełdowego doszło do wyraźnych spadków, a i europejskie indeksy od startu notowań były pod presją podaży. Po południu zaczęło się jednak dziać coś na co trudno znaleźć logiczne wytłumaczenie.
WIG20 wbrew temu co działo się w otoczeniu zaczął odrabiać straty. Szło mu to naprawdę imponująco. W ciągu godziny udało mu się w całości wymazać poranne straty, a jakby tego było mało popyt szedł za ciosem. Przed godz. 15.00 nasz flagowy indeks był prawie 2 proc. na plusie i brylował na europejskiej mapie giełdowej.
Problem jednak w tym, że ruch ten nie był poparty żadną informacją, która tłumaczyłaby taki wystrzał optymizmu. Co gorsze wzrostowi temu nie towarzyszyła też wzmożona aktywność inwestorów. Obroty pozostawały na niskim poziomie, a to kazało zachować czujność. Kto tak zrobił z satysfakcją mógł patrzeć na dalszy przebieg notowań.
Jak się bowiem okazało optymizm ulotnił się równie szybko jak się pojawił, szczególnie, że i podaż dostała kolejny argument w postaci spadkowego początku notowań na Wall Street. Na ostatniej prostej na GPW mieliśmy do czynienia z typowym przeciąganiem liny między popytem i podażą. Górą ostatecznie były byki. WIG20 zyskał niecałe 0,2 proc. W gronie największych spółek brylował CD Projekt, którego papiery podrożały o ponad 5 proc. Na drugim biegunie znalazł się PKN Orlen, który spadł o ponad 2 proc.