Nie były one zbyt znaczące, może poza parkietami w Mediolanie i w Madrycie, pewnie dlatego, że ich przyczyną były obawy o to, co się stanie, a nie szczególnie złe informacje o faktach już zaistniałych.
Poza tym, obawy dotyczyły przede wszystkim finansów najpotężniejszej gospodarki – Stanów Zjednoczonych, a konkretnie tego, co się stanie, jeśli administracja i Kongres nie zdołają do 2 sierpnia podnieść pułapu tamtejszego długu.
Agencje ratingowe straszą, że odbiorą Ameryce najwyższą ocenę wiarygodności kredytowej, co może spowodować podniesienie kosztów obsługi jej zadłużenia.
Zważywszy jednak, czym dla świata byłoby bankructwo USA, giełdowe spadki powodowane obawą, były bardzo małe. Pewnie dlatego, że bankrut, to nie ten, który ma duży dług, tylko ten, któremu już nikt nie chce pożyczać. Coś takiego Ameryce jeszcze nie grozi.
Na europejskich inwestorach, zwłaszcza posiadających akcje banków, na pewno większe wrażenie niż obawy o losy USA, zrobiło kolejne obniżenie ratingu Grecji przez agencję Moody’s i jej opinia, że pakiet pomocowy Unii Europejskiej spowoduje poważne straty prywatnych banków.