Start notowań był w zasadzie łatwy do przewidzenia. Spadki dzień wcześniej na Wall Street, połączone z przeceną na rynkach azjatyckich oraz spadkowe otwarcie notowań na innych europejskich rynkach nie pozostawiały inwestorom w Warszawie wyjścia. Wystarczyło w zasadzie kilka minut handlu, aby WIG20 znalazł się pod kreską. Ciążyły mu przede wszystkim spółki, które opublikowały wyniki za II kwartał, czyli m.in. KGHM czy też Tauron.
Popyt nie miał zbyt wielu argumentów, by się bronić, jednak byki mimo wszystko próbowały coś ugrać. Do połowy sesji trwało mozolne odrabianie strat. W pewnym momencie WIG20 był „tylko" 0,4 proc. pod kreską. Co więksi optymiści mogli liczyć, że nadludzkim wysiłkiem uda się wyciągnąć indeks największych spółek na plus. Marzenia te w drugiej części dnia prysnęły niczym bańka mydlana. Postępująca przecena na innych europejskich rynkach (niemiecki DAX oraz francuski CAC40 zaczęły tracić ponad 1 proc.) w połączeniu ze spadkowym otwarciem notowań na Wall Street były dla naszego rynku gwoździem do trumny. Nie dość, że nie udało się odrobić strat, to jeszcze na ostatniej prostej zaczęły się one dodatkowo powiększać. Ostatecznie WIG20 zamknął dzień 1 proc. pod kreską i niedźwiedzie coraz odważniej patrzą w stronę okrągłego poziomu 1800 pkt. Brakuje do tego 15 pkt. ¶