Na poziomie kierunkowych założeń można powiedzieć, że są one szczytne. Chodzi przede wszystkim o zapewnienie bezpieczeństwa, i porównywalność.
Kiedy jednak dochodzimy do szczegółów dotyczących choćby tego, jak miałaby wyglądać standaryzacja, to zaczynają się pojawiać problem. Teoretycznie punktem odniesienia ma być jeden kraj. Trzeba jednak pamiętać, że nie każdy kraj i rynek jest na takim samym poziomie rozwoju. W naszym wspólnym interesie leży to, abyśmy tu, na rynku krajowym, mieli faktycznie co nadzorować.
Jak ten cel chcecie zrealizować?
W rzeczywistości już jest on realizowany. Jesteśmy bowiem otwarci na dialog z rynkiem finansowym, a całą strategię KNF można zawrzeć w jednym zdaniu: wszystko, co służy bezpiecznemu rozwojowi rynku finansowego, nie jest nam obce. Przykładem może być chociażby współpraca z Izbą Zarządzających Funduszami i Aktywami w zakresie np. stanowiska dotyczącego success fee. ESMA (unijny regulator rynku kapitałowego – red.) dała pewne wytyczne, u nas zaś po dyskusji ze środowiskiem udało się doprecyzować pewne kwestie i ostatecznie otrzymaliśmy wspólne rynkowe stanowisko. Drugim przykładem była problematyka odpowiedniości nazw funduszy inwestycyjnych, aby odzwierciedlały ich rzeczywistą politykę inwestycyjną. Warto także wspomnieć o współpracy przy rozporządzeniu o obowiązkach informacyjnych funduszy inwestycyjnych. To było wielkie wzywanie legislacyjne, ale również i informatyczne, ale wspólnie nam się udało. Od początku roku do kwietnia wymieniliśmy 1,3 tys. maili. Do końca maja mamy jednak zaraportowanych 24 tys. plików, z tego 16 tys. wpłynęło w kwietniu. Osiągnęliśmy cel, jakość danych jest naprawdę bardzo dobra, 97 proc. było poprawnych. Za to dziękuję rynkowi.
Małgorzata Rusewicz w ostatniej rozmowie z „Parkietem” mówiła, że „nadzór powinien patrzeć na to, jak Zachód podchodzi do promowania funduszy inwestycyjnych po to, aby nie tworzyć specyficznych dla nas rozwiązań”. Co pan na to?