Czy giełdowe indeksy są passé?

Potrzebujemy danych do tego, by podejmować decyzje. A nawet do skromniejszych celów. By na przykład co nieco zrozumieć lub nabrać przekonania, że coś wiemy. Przez poznanie jakiejś liczby, przez jej porównanie z innymi.

Publikacja: 26.08.2024 06:00

Ludwik Sobolewski, Były prezes GPW i BVB, adwokat, autor książek i publikacji w mediach społeczno- ś

Ludwik Sobolewski, Były prezes GPW i BVB, adwokat, autor książek i publikacji w mediach społeczno- ściowych, partner w Qualia AdVisory

Foto: materiały prasowe

Dane te mogą być bogate, rozbudowane treściowo, obfitujące w liczby, wskaźniki, interpretacje. Na naszym giełdowym podwórku: coś takiego, jak raport analityczny dotyczący spółki. Czy też prospekt. Albo też każde sprawozdanie finansowe. Przedstawicieli tego gatunku jest wiele. I nazwa, której używam, mówiąc zwyczajnie o „danych”, jest zapewne nieprecyzyjna. Może tu chodzi o wielkie zbiory danych, jakoś uporządkowane według określonej, mniej lub bardziej rygorystycznie i formalnie, struktury.

Te zbiory danych otaczają nas w każdej dziedzinie życia. Pytanie, czy mamy czas i chęć je poznawać. Na ogół nie mamy, co stwierdzając, znowu ląduję na naszym rynkowym podwórku. Kto dzisiaj – ale nie tylko dzisiaj, to sceptyczne pytanie można było zadać i 20 lat temu, i wcześniej – czyta prospekty spółek. Raporty analityczne to jeszcze, jeszcze; między innymi dzięki temu, że autorzy często starają się użyć ciekawej, efektownej frazy. I często są one dobrze napisane i dobrze się je czyta. Ale to nie zmienia postaci rzeczy. Gdyby ludzie powszechnie pasjonowali się rozbudowanymi zbiorami danych, nie istniałby Instagram i wiele innych tego typu miejsc.

Jak ulał do tych okoliczności pasują informacje mające postać wybitnie zagregowaną. Takie które, owszem, wytworzone są z masy danych, ale na końcu ich przeróbki funkcjonują jako jedno zdanie, jeden wyraz, jedna liczba. W naszym świecie, inwestorów i instytucji finansowych, takim wytworem skrótu i kondensacji jest indeks giełdowy.

Indeksy są tak stare, jak giełdy. Nie są wynalazkiem nowej ery przetwarzania i konsumowania informacji. Ale mam wrażenie, że właśnie w tym czasie stały się królami informacyjnego imperium.

Do metodologii tworzenia indeksów giełdowych mam bezbrzeżny szacunek. Owszem, przez wiele lat pracy w Krajowym Depozycie Papierów Wartościowych nie miałem o nich żadnego konkretniejszego pojęcia. Kiedy uruchamialiśmy rozliczenia kontraktów terminowych na WIG20, siłą rzeczy indeks pojawiał się jako coś istotnego. Ale dopiero w GPW przekonałem się, jak bardzo ciekawe jest tworzenie metodyki indeksu, a także podejmowanie decyzji o jego składzie, udziałach spółek i ich limitowaniu, kryteriach kwalifikacji dotyczących kapitalizacji i obrotów, i tak dalej. Bo właśnie było pole do podejmowania decyzji. Sama metodyka nie wyznaczała wszystkiego jednoznacznie.

Używaliśmy indeksów także jako narzędzia do rozwijania biznesu. Tak powstał na przykład indeks spółek zagranicznych notowanych w Warszawie czy podobny indeks spółek ukraińskich. Albo też indeks pokazujący inwestorom cały dochód kapitałowy w obrębie WIG20. W ten sposób narodził się indeks typu „total return”, a więc „dochodowy” WIG20, obok tego mierzącego ruchy kursowe. Potem wprowadziłem takie samo rozwiązanie dla głównego indeksu giełdowego w Bukareszcie. Tworzyliśmy indeksy sektorowe, indeksy rynku NewConnect. A w ogóle to zaczęliśmy od nałożenia na spółki notowane na rynku regulowanym nowej segmentacji, poprzez ustanowienie indeksów mWIG i sWIG. Zawsze w nadziei, że taki czy inny komunikat, także marketingowy, ubrany w formę indeksu, dotrze do inwestorów.

Dziś mam do indeksu giełdowego – nie do jakiegoś konkretnego, lecz rozwiązania jako takiego – stosunek znacznie bardziej ostrożny, by nie powiedzieć krytyczny. Poziom indeksu i jego zmiany, liczone w punktach czy w procentach, jak każda dana statystyczna więcej ukrywa, niż pokazuje. I pytanie, czy bardziej informuje, czy też jednak bardziej prowadzi inwestora na manowce.

Kompozycja indeksów jest prowadzona według tej myśli, by żadna spółka nie miała dominującego wpływu na jego odczyt. Ale to i tak się dzieje. Jakże często w mediach pojawia się informacja, że „giełda dzisiaj w dół o x procent”. A stoi za nią wcale nie „giełda”, nie nawet wąski indeks, lecz jedna czy dwie spółki. Ich kursy tąpnęły, a przez to cały indeks poleciał w dół, bo kursy innych spółek nie zneutralizowały tego efektu.

Kiedyś uważałem, że indeks to przede wszystkim wartość reprezentatywności. Dziś myślę, że jest wybiórczy i w pewnym sensie przypadkowy. I nie jest to „wina” indeksów. To rzeczywistość, którą miały opisywać i przerabiać ją do postaci pigułki, zmieniła się strukturalnie.

Jest więcej spółek. Jest więcej instrumentów. Więcej branż w gospodarce. Mnożą się innowacje. Zachodzi potężna zmiana technologiczna, zintegrowana ze sposobem codziennego życia ludzi. Są biznesowi celebryci i mody. Gwiazdy odkryte i nieodkryte. Czarne łabędzie. Każdego dnia możemy postawić na jakiś element tego firmamentu i zarobić duże pieniądze, kompletnie niezależnie od tego, jaki jest dzisiaj, jaki był wczoraj i jaki będzie jutro poziom takiego czy innego indeksu.

Co więcej, wiedza o tym, jak zmienia się indeks, dla indywidualnego inwestora (niewkładającego pieniędzy w koszyk aktywów czy w instrumenty takie jak ETF-y) jest nie tylko niepotrzebna, ale nawet może prowadzić do zniekształcenia obrazu rzeczywistości. Czy informacja, że indeks znajduje się w trendzie spadkowym od trzech tygodni, ma dla mnie jakiekolwiek znaczenie, skoro inwestuję lub spekuluję na konkretnych spółkach? Nie ma żadnego, a może odwieść od obecności na giełdzie w ogóle. Bo ludzie czytają o tym, że najpierw była hossa, a teraz jest bessa. I myślą: „Aha, czyli można było przez jakiś czas zarobić, a teraz to już można tylko stracić. Hm, giełda to na pewno nie jest coś dla mnie”.

Na giełdzie można zarobić niezależnie od tego, czy indeksy idą do góry, czy w dół. Można też osiągać wyniki lepsze niż jakikolwiek benchmarkowy indeks. Trzeba tylko zająć się na serio informacjami dotyczącymi konkretnych spółek i popracować nad zdolnością do podejmowania decyzji finansowych. Czyli, kurczę, bez szczęścia w grze, talentu i sporej ilości pracy nie ma kołaczy. Niełatwe jest życie giełdowego inwestora, ale za to pełne umysłowych rozrywek.

Felietony
Corporate governance wraca
Felietony
Społeczna szkodliwość pracy społecznej
Felietony
Odporność ekonomiczna
Felietony
Usługi pozostaną drogie
Felietony
Żywność rzemieślnicza przed szansą
Felietony
Polska i Zimbabwe – zagadnienia finansowe