Niedawno spotkałem się z dawnymi znajomymi, którzy pracują w obszarze mediów, nieco zbliżonych do zagadnień rynku kapitałowego, a także szerzej rozumianego biznesu. Ponieważ jestem od zawsze fanem giełdy, rozmowa musiała tego tematu dotknąć. Jakoś tak się złożyło, że zaczęliśmy recenzować dokonania i cechy kolejnych prezesów GPW. Nasze spojrzenia i poglądy nieco się różniły, ale w końcu doszliśmy do zgodnego wniosku, że każdy z nich dołożył swoją cegiełkę, choć składającą się z innej gliny. Jedni szefowie byli bardziej konserwatywni, inni ekspansywni, jeszcze inni innowacyjni, a o niektórych zbyt wiele nie można powiedzieć, poza tym, że się starali. Ta rozmowa skłoniła mnie do spojrzenia wstecz i poszukiwania przyczyn, dla których jesteśmy tu, gdzie teraz, czyli z pewnością nie w światowej czołówce, choć w regionie wyróżniamy się bardzo pozytywnie.

Pierwszy okres działania giełdy był trochę trudny, a trochę szalony. Inwestorskich tradycji w narodzie nie było, ale o dziwo aktywnych graczy nie brakowało. Także ryzykantów, których można było spotkać na wyścigach konnych lub w kasynach. Gigantyczna hossa zakończyła się równie spektakularnym krachem, który nie był jedynie naszym udziałem i miał globalne przyczyny. Z czasem nasz rynek zaczął się cywilizować. Inwestorzy nabierali doświadczenia i wiedzy, pojawili się gracze instytucjonalni. Przełomem było pojawienie się otwartych funduszy emerytalnych, które, co by o nich nie mówić, dostarczyły potężnego zastrzyku kapitału, którego indywidualni inwestorzy nie byli w stanie zapewnić. To później okazało się sporym obciążeniem, bo gdy ten dopływ został ograniczony, rynek odczuł to bardzo negatywnie i długo z tego powodu cierpiał. Cierpiał też długo z powodu zaliczania nas do grona rynków rozwijających się, a więc bardziej zmiennych i ryzykownych, narażonych na różnego rodzaju zawirowania. Późniejszy awans zafundowany nam przez jedną z międzynarodowych instytucji finansowych do rynków rozwiniętych sytuacji nie zmienił. Marazm, charakteryzujący się ruchem indeksów w bok, trwał kilka ładnych lat. Zupełnie nieoczekiwany zwrot miał miejsce w okresie pandemii, gdy inwestorzy indywidualni nagle się mocno ożywili i wbrew wcześniejszym zwyczajom zaczęli kupować gremialnie akcje nie w szczycie hossy, ale w dołku. To zjawisko niestety nie zakończyło się dla wielu z nich happy endem, ponieważ od października 2021 do października 2022 r. indeksy ponownie zanurkowały, a aktywność inwestorów znów się zdecydowanie zmniejszyła. Powodów można wymienić sporo, głównie po stronie regulatorów zarządzających państwem, wyskakujących co rusz z kontrowersyjnymi pomysłami, wpływającymi na spółki finansowe i energetyczne, a więc wiodące z punktu widzenia WIG20, po wojnę w Ukrainie.

Wbrew formalnym deklaracjom i oficjalnym inicjatywom, dotyczącym rozwoju rynku kapitałowego w Polsce, wciąż się on kurczy na rzecz administracyjnych rozwiązań. Nie zwykłem podpierać się opiniami innych i posiłkować cytatami, ale tym razem robię wyjątek, ponieważ uznaję wypowiedź prezesa Izby Domów Maklerskich dla Analiz.pl za wyjątkowo trafną: – Rozwój rynku nie nadążał za gospodarką i inwestorzy mogli się czuć rozczarowani, a to nie przyciąga ich do polskiego rynku. Wielkość rynku kapitałowego do PKB jest nie tylko niższa niż na świecie, ale przez ostatnich 10–15 lat się nie zmieniła – mówił Waldemar Markiewicz, prezes IDM. − W ostatnich pięciu latach wielkość kapitału w funduszach do PKB spadła z 12 do 10 proc., podczas gdy średnio w Europie wzrosła z 50 do 62 proc. Musimy zwiększyć rolę rynku kapitałowego, zbu­dować wartość dla inwestorów, żeby ich przyciągnąć – stwierdził.