Niektórzy mówią nawet, że nie żyjemy w antropocenie, ale w bankocenie, czyli nie tyle w epoce charakteryzującej się znacznym wpływem człowieka na ekosystem Ziemia, ile w epoce banków centralnych.
I właśnie w sferze działania tych banków doszło do zadziwiającego wydarzenia – bank węgierski podniósł w lipcu stopy aż o 200 pkt baz., do 9,75 proc. (przy inflacji 11,7 proc.), za co gospodarka Węgier srogo zapłaci. Faktem jest, że rząd premiera Orbána przeróżnymi sztuczkami obniżał inflację i najwyraźniej zaczyna mieć już problemy z drenażem budżetu. Według mnie takie działanie banku centralnego jest błędem w sytuacji, kiedy indeks surowców CRB nadal tracił (w dniu pisania tekstu od czerwca stracił 17 proc.), cena ropy zagnieździła się pod poziomem 100 dolarów za baryłkę, taniały miedź i inne metale. Taniała nawet pszenica (o 40 proc. od szczytu po wybuchu wojny).
Do poziomu sprzed wojny spadł też Baltic Dry Indeks (indeks frachtu drogą morską) – jest 35 proc. poniżej majowego, lokalnego, szczytu i ponad 60 proc. poniżej pandemicznego szczytu z października 2021 r. Gołym okiem widać, że linie logistyczne zaczynają się wygładzać i kwestia popandemicznego ożywienia już nie wpływa na zachowanie rynku surowców i towarów. Teraz wpływa na nie oczekiwanie osłabienia gospodarki globalnej. Ono zmniejsza realny popyt, choćby dlatego, że magazyny ze strachu przed wcześniejszymi zaburzeniami w dostawach są napełnione po sufity. Dowodem na to jest choćby to, że w Polsce 7,7 pkt proc. z 8,5 proc. wzrostu PKB w I kwartale 2022 r. zrobiły właśnie zapasy.
Jest duże prawdopodobieństwo, że inflacja zacznie się zmniejszać nawet bez działania banków centralnych. Dowodem na to może być zachowanie inflacji w Czechach. Nawet mądre osoby mówią, że „gdyby RPP wcześniej zaczęła podnosić stopy, to inflacja by tak mocno w Polsce nie urosła”. Serio? W Czechach zaczęli podnosić stopy o cztery miesiące wcześniej niż RPP. Minęło ponad 13 miesięcy – inflacja w Czechach nadal rośnie (ostatnio 17,2 proc.). A książki mówią, że skutki podnoszenia stóp widać po trzech–czterech kwartałach... Można powiedzieć, że jest to czeski dowód na to, że inflacja nie jest (przede wszystkim) rodzimego chowu.
Ile tej inflacji wynika z zewnętrznych czynników, a ile z wewnętrznych zależy od tego, kto o tym mówi. Rządzący mówią o „putininflacji”, prezes NBP twierdzi, że 75 proc. inflacji pochodzi z zewnątrz, politycy opozycji mówią o tym, że nawet 90 proc. inflacji jest „zasługą” rządu i polityki RPP. Jedno z ugrupowań podało nawet, że jego eksperci obliczyli, że rząd odpowiada za 61 proc. inflacji. To dość zabawne, 1 proc. ma pokazać, że liczono bardzo, ale to bardzo dokładnie. Według mnie, i pisałem to wielokrotnie, z zewnątrz pochodzi około 60 proc. inflacji, co nie znaczy, że rząd jest bez winy.