Crowdfunding regulowany

Czy w każdym nowym obszarze działalności potrzebne są organ nadzoru i sankcja?

Publikacja: 22.03.2018 05:00

Już za chwilę rynek kapitałowy będzie mógł korzystać z dobrodziejstw podniesionego limitu emisji w ramach crowdfundingu do 1 mln euro. Niestety, w ślad za tym idą projekty regulacji, które mogą uczynić tę formę finansowania zbyt drogą i zbyt mało atrakcyjną zarówno dla emitentów, jak i dla inwestorów. Jest jednak nadzieja, że zwycięży kompromisowa propozycja SEG.

W ostatnich dniach pojawił się projekt rozporządzenia unijnego ws. „europejskich dostawców usług w zakresie finansowania społecznościowego dla przedsiębiorstw". W dokumencie tym zbiega się wiele bardzo istotnych wątków związanych z filozofią stanowienia regulacji: długoterminowe i systematyczne podejście, nieregulowane jest złe, regulacja musi polegać na zakazach i sankcjach.

Zacznijmy od systematycznego podejścia do regulacji, które bardzo szanuję i któremu kibicuję, ale w niektórych okolicznościach dochodzi do karykaturalnych wypaczeń. Projekt rozporządzenia oparty jest na wynikach wieloletnich prac, rozpoczętych w roku 2013 konsultacjami ws. crowdfundingu. Należy się jednak zastanowić, czy w tak dynamicznie zmieniającym się obszarze jakiekolwiek wyniki sprzed pięciu lat mogą być miarodajne? Czy można opierać projekty regulacji na informacjach i przekonaniach z innej epoki? I wreszcie rzecz najważniejsza – właśnie czekamy na bardzo istotną zmianę reguł gry, tj. podniesienie limitu emisji crowdfundingowej do 1 mln euro, a zatem czy jest sens dziś regulować to zagadnienie, jeśli nie wiemy, jakie skutki przyniesie ta zmiana?

Oczywiście zwolennicy regulacji jednoznacznie stwierdzą, że trzeba uregulować, bo 1 mln euro to kwota, przy której może dojść do poważnych nadużyć. Może, ale nie musi. I tu się ujawnia kolejna kardynalna zasada regulatorów „nieregulowane jest złe". Zdiagnozowana przeze mnie (i opisana na łamach „Parkietu") reguloza – choroba polegająca na myśleniu, że wszystko można i należy uregulować – występuje we wszystkich strefach klimatycznych, jest więc obecna także na poziomie UE. Regulotycy są przekonani, że jeśli inwestorzy i emitenci uciekają spod regulacji, to znaczy, że trzeba uregulować kolejny obszar. Nie ma natomiast refleksji, że jeśli uciekają spod regulacji, to należałoby te regulacje uatrakcyjnić. A jeśli dochodzi do zmian, to regulacje stają się bardziej atrakcyjne dla regulatorów i nadzorców, a nie dla adresatów i teoretycznych beneficjentów tych regulacji.

W tym momencie pewnie wielu zaskoczę – choć regularnie jestem szczepiony przeciwko regulozie, to zgadzam się, że 1 mln euro to kwota, w oparciu o którą można dokonać wielu nadużyć, tym bardziej że można ją multiplikować, tj. stworzyć nieograniczoną liczbę pseudoemitentów zbierających z rynku po milionie euro. I zgadzam się, że należałoby ten obszar objąć regulacją. Nie zgadzam się natomiast z zakresem zaproponowanej regulacji, gdyż może ona zabić crowdfunding, zanim zdąży się rozwinąć.

Prowadzi nas to do kolejnego wątku – dominującego nurtu regulacji opartego na zakazach i sankcjach. Otóż projekt rozporządzenia to taki mini-MiFID. Mamy tam określone kwestie licencyjne (zgoda ESMA na prowadzenie działalności crowdfundingowej), wymogi organizacyjne i operacyjne (w tym zarządzanie konfliktem interesów), ochronę klienta (wymogi informacyjne dotyczące samej platformy crowdfundingowej i oferowanych instrumentów, wstępny test wiedzy, symulacja zdolności do ponoszenia strat). Tradycyjnie najbardziej obszerny jest rozdział o nadzorze (16 na 39 artykułów) i obejmuje kwestie żądania informacji (zasadniczo „wszelkich informacji" od samego podmiotu, jak i właścicieli sfinansowanych projektów), kontroli w podmiocie świadczącym usługi crowdfundingu („wszelkie niezbędne kontrole na miejscu w dowolnych lokalach stanowiących miejsce prowadzenia działalności gospodarczej"), sankcji („kara śmierci", czyli 5 proc. rocznych obrotów i/lub „ćwiartowanie", czyli 3 proc. średnich dziennych obrotów za każdy dzień naruszenia).

I tu wreszcie przechodzimy do kwestii najważniejszej – skoro przyznaję, że crowdfunding do wartości 1 mln euro rodzi zagrożenia nadużyć i że należy tę kwestię uregulować, to dlaczego krytykuję projekt tej regulacji? Otóż dlatego, że można sferę crowdfundingu uregulować tak, aby było bezpiecznie, ale jednocześnie przyjaźnie. Zamiast licencji – rejestracja. Zamiast kreowania rzeczywistości regulacjami – dostosowanie regulacji do rzeczywistości. Zamiast szczegółowych zasad nadzoru i sankcji – karanie na zasadach ogólnych. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że z perspektywy regulotyków takie podejście jest nieodpowiedzialne i skrajnie niebezpieczne, dlatego poniżej postaram się rozbroić najważniejsze niepokoje.

Czy licencja na pewno jest konieczna? Przecież jeśli ktoś będzie chciał kraść, to rejestracja i tak będzie najczęściej wystarczającym czynnikiem zniechęcającym. Jeśli chcę kogoś oszukać, to nie będę tego robił w obszarze zainteresowania ESMA. A jeśli ktoś się uprze, żeby kraść w formule crowdfundingu, to nawet licencja go nie odstraszy. Wiara w to, że podmioty licencjonowane nie dopuszczają się nadużyć, jest zadziwiająca w kontekście dostępnych danych historycznych.

Czy formę usługi powinien określać rynek, czy regulator? Zdaniem regulotyków oczywiście lepiej jest najpierw określić jasne reguły postępowania, wepchnąć wszystkich w konkretne szufladki, bo wtedy łatwiej o komfort psychiczny nadzorcy i poczucie ładu regulacyjnego. Ale zastanówmy się – po co wymyślać, jak ma wyglądać taka usługa, skoro można obserwować, jak jest ona realizowana i do niej później dostosować regulacje (jeśli takowe będą potrzebne)? Sensowniejsze wydaje się zatem wprowadzenie wymogu przekazywania do ESMA określonych rodzajów informacji, które umożliwią analizę, czy i jakie regulacje należałoby wprowadzić.

Czy w każdym nowym obszarze działalności potrzebny jest organ nadzoru i sankcja? Wśród regulotyków panuje przekonanie, że jeśli ktoś zrobi coś, co nie jest szczegółowo zdefiniowane i nie ma za takie konkretne przewinienie określonej konkretniej sankcji nakładanej przez konkretnie wskazany organ, to ujdzie mu to na sucho i nic mu nie można zrobić. Ale przecież takie podejście powoduje „fragmentację nadużyć" – poszukiwanie luk w definicjach, lawirowanie pomiędzy poszczególnymi organami nadzoru. Dużo lepszym rozwiązaniem jest ściganie na zasadach ogólnych w oparciu np. o pojemną definicję oszustwa.

Trzy powyższe wątki sprowadzają się do jednego (z perspektywy regulotyków) problemu: braku poczucia trzymania innych na krótkiej smyczy, które może wydawać się jedyną drogą po kryzysie finansowym sprzed dekady. Z projektu rozporządzenia wyraźnie przebijają takie komunikaty: „rejestracja jest gorsza od licencjonowania, bo mniej możemy ingerować"; „musimy sami ustalić zasady świadczenia danej usługi, bo uczestnicy rynku zrobią to źle"; „musimy dokładnie zdefiniować naruszenia, sankcje i sposób ich nakładania, bo bez tego trudniej będzie egzekwować przepisy". Warto w tym momencie przypomnieć, że regulacje powinny jednak być dobre dla inwestorów, a nie dla regulatorów i nadzorców. Zgłoszone w czwartek przez SEG uwagi idą właśnie w tym kierunku. Zobaczymy, z jakim skutkiem.

Felietony
Ryzyka prawnika
Felietony
Raportowanie zrównoważonego rozwoju po japońsku
Felietony
Strategiczne zmiany po obu stronach Atlantyku
Felietony
Rośnie ryzyko fiskalne
Felietony
Refleksje na Nowy Rok (to nie pomyłka)
Felietony
Niewspólny rynek kapitałowy
Felietony
Groźne analogie