Eksperci uważają KPEiK za „najważniejszy dokument dotyczący polityki energetycznej kraju", przynajmniej z perspektywy Brukseli, dla której to KPEiK – a nie Polityka energetyczna Polski (PEP 2040) – jest wyznacznikiem polityki Warszawy w tym zakresie.
Szkopuł w tym, że wciąż nie wiadomo, co właściwie znalazło się w finalnej wersji dokumentu. Niedawno rząd zaktualizował PEP 2040, dając dosyć jasny sygnał, że nie zamierza zanadto przyspieszać przemian w polskiej energetyce. Po rekonstrukcji rządu – i zniknięciu resortu energii – eksperci nie byli nawet do końca pewni, w którym resorcie powstaje KPEiK (pierwotną wersję dokumentu Komisja Europejska zwróciła Polsce z sugestią zmian).
Ostatecznie dokument wysłał do Brukseli minister aktywów państwowych Jacek Sasin, omijając jeden z najważniejszych wymogów Unii: konsultacje społeczne. – Ostatnie godziny do Sylwestra odliczają nie tylko chcący otworzyć szampana w Nowy Rok – obrazowo opisuje sytuację Piotr Skubisz z Instytutu Spraw Obywatelskich. – Chociaż ministerstwo zdążyło przesłać dokument w terminie, to szampan będzie miał raczej gorzki smak: zabrakło wymaganych konsultacji publicznych – dodaje.
ISO zadaje szereg pytań: o udział OZE w miksie energetycznym, przewidywaną przez rząd przyszłość transportu, rozwój elektromobilności, planowane legislacje. To wszystko kwestie, które pojawiłyby się w trakcie konsultacji publicznych – których nie było. Teoretycznie, urzędnicy rządu Mateusza Morawieckiego sugerowali podczas spotkań z ekspertami w ostatnich tygodniach, że KPEiK będzie „kompatybilny" ze znowelizowanym PEP 2040. W praktyce założenia i metodyka obu dokumentów potrafiły się rozjeżdżać. Być może zatem szczegóły plan poznamy, gdy skrytykuje go Bruksela.