Spośród wszystkich oficjalnych indeksów warszawskiej giełdy największym zainteresowaniem mediów cieszy się zazwyczaj WIG20. Jest to o tyle zrozumiałe, że wskaźnik ten obejmuje stosunkowo niewielką liczbę spółek (co ułatwia jego powielenie w portfelu nawet inwestorów niedysponujących dużymi kwotami), a co więcej – spółek o dużej kapitalizacji, przyciągających największą uwagę.
Problem w tym, że WIG20 niekoniecznie jest tym indeksem, który najlepiej oddaje giełdową rzeczywistość i niekoniecznie najlepiej nadaje się do analizy (w tym technicznej). Widać to choćby przy porównaniu WIG20 z obejmującym większość giełdowych firm indeksem WIG.
Siła relatywna WIG20 wobec WIG (oblicza się ją, dzieląc po prostu wartość jednego indeksu przez drugi) w minionym tygodniu ustanowiła ponadtrzyletnie minimum. W jeszcze dalszej perspektywie WIG20 systematycznie – z krótszymi lub dłuższymi (jak ostatnia bessa) przerwami – traci dystans do WIG. WIG znajduje się o ok. 130 proc. powyżej poziomu z początku 2001 r. (właśnie wtedy rozpoczął się najbardziej konsekwentny rajd w dół siły relatywnej), a w tym samym czasie WIG20 zyskał jedynie ok. 30 proc.
[srodtytul]Dywidendy i nie tylko[/srodtytul]
Z czego wynika ten problem, bardzo istotny zarówno dla tych inwestorów (w tym funduszy inwestycyjnych), którzy chcieliby jedynie podążać za rynkiem akcji bez prób wygrywania z nim (tzw. strategia indeksowa), jak i dla tych, którzy WIG20 traktują jako benchmark (punkt odniesienia) dla własnych strategii? W pierwszej chwili na myśl przychodzi kwestia dywidend wypłacanych przez spółki, które w kalkulacjach wartości WIG20 są pomijane – w przeciwieństwie do WIG, który jest tzw. indeksem dochodowym.